Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/225

Ta strona została przepisana.

u wejścia do jaskini. W ich świetle zauważyliśmy, że wydrążenie było na dole większe, niż na górze, a w stronie północnej kończyło się długim, ciasnym otworem, stanowiącym przejście w głąb podziemia. Przewodnik poszedł naprzód. Selim radził mi iść za przewodnikiem, sam zaś chciał zamykać ten pochód. Nie dowierzałem jednak długiemu Urianowi. Bardzo łatwo mógł ze strachu zostać daleko w tyle za nami, a gdyby potem nie znalazł drogi z powrotem, naraziłby się na niebezpieczeństwo. Musiał więc wleźć do dziury przedemną, ja zaś szedłem za nim.
Czołgaliśmy się na rękach i nogach przez wązki kurytarz. Powietrze, które nas otoczyło, było duszne i tak cuchnące, że nos i płuca wciągały je z odrazą. Doznałem trwogi i przygnębienia, nad którem tylko z trudem zapanowałem. Im dalej posuwaliśmy się, tem powietrze było gęstrze i nieznośniejsze.
— Allah il Allah! — doleciało mnie z tyłu westchnienie koniuszego. — Wczoraj uważaliśmy Tell es Sirr za wejście do piekła; jakżeż ono było przyjemne wobec dzisiejszego! Jest to chyba wejście do najgłębszego piekła piekieł. Po co tutaj leźć, skoro na dworze mamy jasny dzień i orzeźwiające powietrze?
Po kilkudziesięciu krokach weszliśmy w sztolnię jeszcze niższą. Nie mogliśmy się już posuwać naprzód na rękach i nogach, ale musieliśmy się czołgać na brzuchu. W czasie tej przeprawy dał się słyszeć jęczący głos Selima:
— To okropne, od tego włosy powstają mi na głowie; już nie wytrzymam dłużej!
Coś mu na to przewodnik odpowiedział, słów jego jednak nie zrozumiałem, gdyż zamiast nich tylko dudnienie głuche do uszu moich doszło. Dosłyszałem natomiast gniewną replikę Selima:
— Ty mi nie rozkazuj! Płacą ci, więc masz milczeć i słuchać! Ja się nie boję, pójdę nawet z dyabłem w zawody, ale ten zaduch działa na mój nos zabójczo; gdyby się zaś te czarne ściany zapadły, zmiaż-