Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/226

Ta strona została przepisana.

dżyłyby mię, jak miażdży rybę paszcza krokodyla. Ja już dalej nie idę i wracam. Życie milsze mi jest od śmierci, a zapach cybucha więcej cenię, aniżeli tę woń piekielną. Wracam, puszczajcie mnie!
Zawołał to takim głosem, jak gdyby się już na dobre dusił. Próbowałem go uspokoić, lecz daremnie; ryczał formalnie z wściekłości i trwogi. Nie pozostało nam nic innego, jak spełnić jego wolę. Ponieważ jednak przejście było ciasne i obok nas prześlizgnąć się nie mógł, musieliśmy się z koniuszym cofnąć do groty na początku kurytarza. Przewodnikowi poleciliśmy, żeby się z miejsca nie ruszał i na nas zaczekał. Ponieważ musieliśmy się czołgać wstecz, utrudniało nam to drogę w dwójnasób. Kiedyśmy wreszcie wydostali się na wolniejsze miejsce, gdzie Selim mógł zaczerpnąć lepszego, choć nie całkiem czystego powietrza, zawołał z głębokiem westchnieniem:
— Dzięki Allahowi! Jeszcze kilka minut, a byłbym się udusił i stałbym się podobnym do mumii krokodyla. Nie, nie, żadna siła nie byłaby mię w stanie zmusić, abym poszedł dalej, choćby krok jeden.
— Czy to jest odwaga, o której tak wiele przed tem mówiłeś? — zapytałem.
— Nie mów o odwadze, effendi! — fuknął na mnie. — Postaw mnie przed prawdziwym nieprzyjacielem a dokażę cudów waleczności, lecz nie żądaj jednak odemnie, abym bez koniecznej przyczyny napawał smrodem swoje powonienie, które tak bardzo zapach umiłowało. Czyż człowiek na to otrzymał czułość nosa, ażeby ją przy pierwszej lepszej sposobności na szwank narażał? Mów, co chcesz, ja tu zostanę!
— Selim ma słuszność — potwierdził koniuszy. — Głowa mię boli, przytem doznaję uczucia, jak gdybym miał pięć albo sześć głów, oczy mię bolą od dymu pochodni a płuca mam już skrępowane. Co mnie obchodzą krokodyle umarłych! Jeśli pozwolisz, zaczekam tutaj z Selimem, dopóki nie wrócisz.
— Więc i ty chcesz mnie opuścić?