Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/23

Ta strona została przepisana.

takim towarem za grzech, za coś przeciwnego pańskim wierzeniom religijnym?
— Bynajmniej.
— Więc jedź pan ze mną! No, zgoda? — wyciągnął do mnie rękę.
— Czasu niewiele, a my nie znamy się jeszcze — zauważyłem.
— Ja pana znam i powtarzam, że myślałem o takim właśnie człowieku. Daję panu słowo, że nie doznasz pan żadnej straty. Przeciwnie, przywieziesz pan stamtąd do domu sakiewkę pełną, zamiast pustej.
Ten argument był bardzo zachęcający, choć może nie rozstrzygający. Gdyby nie owo chytre spojrzenie, z którem przedtem czekał na moją odpowiedź! Wzbudziło ono we mnie podejrzenie, pomimo dobroduszności Turka. Wydało mi się, że byłby rad, gdybym nie był okazał się przeciwnikiem handlu niewolnikami. Dlatego też odpowiedziałem:
— Sprawa nie taka pilna. Daj mi pan czas do namysłu.
— Bardzo chętnie, effendi. Ale zdaje mi się, że miałeś pan zamiar, w razie niedojścia umowy naszej do skutku, udać się do Suezu. Kiedy mianowicie chciałeś pan tam odjechać?
— Pojutrze lub jeden dzień później.
— W takim razie mamy dość czasu. Czy wolno zapytać, gdzie pan mieszkasz?
— Właściwie wcale jeszcze nie mieszkam. Trochę rzeczy mam w hotelu, a niedawno oto wyszedłem, by znaleźć sobie mieszkanie prywatne.
— I nie znalazłeś pan go jeszcze?
— Nie znalazłem, i wogóle nie widziałem żadnego, gdyż zaraz na początku moich poszukiwań byłeś pan łaskaw zatrzymać mię tutaj.
— To bardzo dobrze! To doskonale! bo mam dla pana mieszkanie; nie wiem tylko, jakie są pańskie wymagania.
— Małe, albo żadne. Potrzeba mi zwykłego po-