Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/236

Ta strona została przepisana.

mumie. Zadałem sobie wiele trudu, by zrozumieć treść tych książek i nie wiem, czy mi się to udało. Gdybym mógł zobaczyć twoje trumny z mumiami, przekonałbym się naocznie, czy nauczyłem się czego, czy nie. W pierwszym wypadku uradowałbym się bardzo.
Musiałem się wyrażać w ten sposób, gdyż inaczej nie byłby mnie zrozumiał. Pokiwał swą starczą głową w jedną i w drugą stronę, zdawało się przez chwilę, że walczy z sobą, wkońcu szepnął znowu tak cicho, że tylko ja mogłem go zrozumieć:
— Effendi, patrzyłem w twoją przeszłość i przyszłość, znam cię i wiem, że można ci zaniać, i dlatego ułatwię ci tę radość, do której tak bardzo tęsknisz, pod warunkiem jednak, że aż do mojej śmierci nie powierzysz nikomu tajemnicy.
— A potem będę mógł to uczynić?
— Potem — tak, ale nie rychłej. Jesteś chrześcijaninem, lecz wiem, że Allah ciebie miłuje. Dlatego bądź dziedzicem tego, co ja taiłem i nosiłem w sobie, a po mojej śmierci, możesz zrobić z tą tajemnicą, co ci się podoba. Pozostawiam ci pod tym względem najzupełniejszą swobodę.
— A kiedy spełnisz moje życzenie?
— Jutro, gdyż dziś nie mam czasu. Mam odmówić modły ofiarne. Na kilka minut przyjdę jednak do ciebie, by ci potrzebnych wiadomości udzielić. Gdzie cię mam szukać?
— W pałacu baszy. Jestem gościem koniuszego, który w tej chwili siedzi obok ciebie na ławce. Mogę liczyć na pewno, że przyjdziesz?
— Przyjdę. Nie mówmy już teraz o tem!
Zapadł znowu w poprzednie zamyślenie, a ja poszedłem za jego przykładem. Myślałem nad przyczyną okazanego mi zaufania. Nie miałem w sobie nic takiego, coby go mogło skłonić do wyjawienia mi tajemnicy, żadnej też nie mogło mu to przynieść korzyści. Długo mozoliłem się nad rozwiązaniem zagadki, aż wkońcu zrodziło się w mojej duszy podejrzenie, że ten starzec