poddanego. Gdy fakir odszedł, zwrócił się Selim do mnie:
— Posiadanie przyjaciela, godnego zaufania, jest największą pociechą w biedzie i najsłodszem ukojeniem dla słabego. Jestem twoim przyjacielem i poświęcę się za ciebie, ażeby cię uchronić od niebezpieczeństw, których źródło w przeszłości, i od nieprzyjemności dni przyszłych. Pod mą opieką żyć możesz spokojnie, pod mą osłoną znajdziesz spokój ze strony wszystkich nieprzyjaciół ciała i duszy. Gdy wyciągnę rękę nad tobą, nic ci nie zrobią ludy całego świata, a dopóki spoczywa na tobie oko mojej miłości, świecić ci będzie tysiąc słońc i miliony gwiazd dobrobytu. Jestem obrońcą wszystkich obrońców i bronionych. Władza moja jest jako...
— Jako nic, zupełne nic — przerwałem mu. — Milcz już raz i daj pokój tym kłamstwom! Czyż nie czujesz, że się ośmieszasz?
— Ośmieszam? — rzekł z oburzeniem. — Effendi, tego nie spodziewałem się po tobie. Lekceważysz moją życzliwość i rozbijasz zgodność serc naszych. Przywiązałem się do ciebie wszystkiemi czynnościami mego ziemskiego bytu i poję cię zaletami wielkości, użyczonemi mi przez Allaha. Ty, zamiast mi być wdzięcznym, mówisz o kłamstwach i o śmieszności! To mię zasmuca aż do kości i burzy równowagę całej mojej opłakanej i biednej istoty.
Kiedy to mówił, łzy stanęły mu w oczach. Czyżby ten szczególny człowiek kochał mnie rzeczywiście tak silnie? Czy samochwalstwo stało się tak dalece jego drugą naturą, że się go już nie mógł pozbyć, ani pojąć, że prawił głupstwa? Przypomniałem mu więc po przyjacielsku dzień wczorajszy:
— Czyż nie pamiętasz, co było wczoraj? Przypomnij sobie, co mi wyznałeś, kiedy ci oddawałem twoich sto piastrów?
— No i cóż ci wyznałem? Nie wiem o niczem — odrzekł tonem prawdy i najgłębszego przekonania.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/240
Ta strona została przepisana.