Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/241

Ta strona została przepisana.

— Wyznałeś mi, że nie potrafisz być moim obrońcą,
— Panie, nie martw mnie znowu! Powiedziałem to, bo chciałem ci być posłusznym i jestem ubogim człowiekiem, którego kieska ginie z wycieńczenia, jak jaskółka, kiedy much w powietrzu znaleźć nie może. Tylko dlatego przeszły takie słowa przez otwór ust moich. W duszy jednak musiałeś przyznać, że tylko z największym trudem zdołałem powtórzyć twoje własne słowa, jestem bowiem rzeczywiście człowiekiem, który postanowił sobie bronić cię wiernie od wszelakich niebezpieczeństw. Zapytaj mego przyjaciela! On ci poświadczy, że otaczam cię miłością ojcowską i ciągle myślę o tobie.
— Jakiego przyjaciela?
— Tego, z którym tutaj przybyłem i z którym mieszkałem u ogrodnika, zanim ciebie spotkałem. Wyrządziłem mu wielką przykrość tem, że go opuściłem, by przenieść się do ciebie, gdyż wysiadł w Sijut jedynie z miłości ku mnie. Musieliśmy czółnem dostać się na brzeg, gdyż statek nie zatrzymuje się tutaj. I on także pragnął ciebie zobaczyć, gdyż opowiedziałem mu o tobie wiele pochlebnych rzeczy.
— A dlaczegóż dotąd u mnie się nie pokazał?
— Bo nie śmiał ci się naprzykrzać. Ty jesteś dostojnym i uczonym panem, a on tylko biednym handlarzem. Ale mimoto ucieszyłaby cię i zabawiła jego obecność, gdyż ma tak zręczną rękę i umie takie mnóstwo sztuczek, że mógłby napewno pójść w zawody z najlepszym muzabirem.
Te słowa ranie uderzyły. Zapytałem o statek, którym przyjechali obydwaj i dowiedziałem się ku memu zdziwieniu, że to ten sam, na którego pokładzie widziałem Kuglarza. Kazałem sobie tę osobę dokładnie opisać i otrzymałem odpowiedzi, które mię najzupełniej przekonały, że kuglarz, mój niedoszły zabójca, i przyjaciel Selima to jedna i ta sama osoba.
A więc ten człowiek znajdował się tu w Sijut. Wobec tego należało mi się mieć na baczności, nie