Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/242

Ta strona została przepisana.

można było bowiem wątpić, że nie spuści mnie z oczu i wszystkiego spróbuje, by przecież wkońcu wykonać nieudały zamach.
— A więc ty rozmawiałeś o mnie z tym handlarzem? — spytałem. — Czy dowiadywał się o moich stosunkach i o celu podróży?
— Tak i to bardzo dokładnie.
— I powiedziałeś mu, że w Sijut czekam na Murada Nassyra?
— Oczywiście! Czemu nie miałbym powiedzieć?
— Powinieneś był milczeć, gdyż on wiedział o tem już przedtem.
— Nie, effendi. On wogóle nic o tobie nie wiedział.
— Na pokładzie tej Dahabieh, którą płynąłem, słyszał, że mam zamiar wylądować w Sijut. Tylko dlatego ci nie powiedział, że mnie zna, gdyż miałeś być tem okiem, przy pomocy którego chciał mnie obserwować.
— Mylisz się. Gdyby tak było, niewątpliwieby mnie o tem powiadomił, bo to człowiek bardzo szczery i miły. Jestem największym znawcą ludzi, jakiego szczep mój wydał, i w sądzie o ludziach nigdy się nie mylę.
— W tym jednak wypadku nietylko się zawiodłeś, ale poprostu sromotnie cię oszukano. Opowiedziałem ci, w jaki sposób na Dahabieh godzono na moje życie; otóż ten szczery i miły przyjaciel jest właśnie owym kuglarzem, który zabrał mi portfel.
— Allah ’l Allah! — zawołał przerażony. — To nie może być!
— A jednak jest to szczera prawda. On przyjechał do Sijut, by czekać tutaj na mnie. Przypadek sprowadził was razem, on zaś wyzyskał tę okoliczność, ażeby przy twojej pomocy z oczu mnie nie stracić, podczas gdy on sam był dla mnie niewidzialny. Powiedziałeś mu oczywiście, że spotkałeś się ze mną i że mieszkam tu u koniuszego.
— Tak, lecz on prosił mnie, żebym tobie nic o tem nie mówił.