Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— No dobrze, więc nie traćmy słów dalej! Kto się boi, zostanie, kto ma odwagę, pójdzie. Ja się nie boję, więc idę. A ty...
Na to wyprostował się jeszcze bardziej, uderzył się pięścią w pierś i zawołał:
— A ja? Oczywiście, że idę. Stanę przed tobą by cię mojem ciałem zasłonić i nie ustąpię choćby mój przyjaciel tysiącami kul ciało moje przestrzelił i na sito zamienił!
A zatem mi się powiodło. Poszliśmy. On kroczył na swoich długich nogach tak szybko, że musiałem hamować jego skwapliwość. lm bliżej jednak byliśmy celu, tem bardziej zwalniał kroku, a kiedy weszliśmy w uliczkę, przy której mieszkał ogrodnik, tak bardzo zmalały kroki Selima, że dziecko mogłoby go z łatwością wyprzedzić.
— Effendi — rzekł chytrze — teraz dzień jeszcze. Czy nie lepiej zaczekać, dopóki się nie ściemni? W ciemności i przyjaciel mój nie będzie tak celnie mierzył.
— Wcale nie będzie mierzył. Nie jesteśmy na pustyni lecz w mieście, w stolicy górnego Epiptu. Nikt tu tak łatwo nie odważy się strzelić do drugiego. Zresztą wszystko mi jedno, co on uczyni, bo ty przecież dasz się za mnie podziurawić.
Zatrzymał się i odrzekł prędko:
— Tak, uczynię to z całego serca, ale jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie dzisiaj. Jeżeli ktoś idzie na śmierć, « powinien iść z rozwagą i z namysłem.
— To znaczy, że należy dać się podziurawić z rozkoszą i przyjemnością. O Selimie, Selimie, jakżeż się zawiodłem na tobie! Nazywasz siebie bohaterem a nie chcesz zginąć od szybkiej kuli, i wolisz zwolna więdnąć i zamierać jak chore ziele, które potem zgnije. Czy to jest bohaterstwo?
— Nie żartuj! Ja biorę tę sprawę bardzo poważnie. Nie boję się kuli, chcę być zastrzelonym bezwarunkowo, lecz nie wtedy, kiedy to nieprzyjacielowi na rękę. Czyż nie byłaby szkoda, gdyby memu boha-