Nie zważałem na krzykacza i przystąpiłem do starca, by zobaczyć, czy przypadkiem nie potłukł się niebezpiecznie. Kiedy potrąciłem go nogą, otworzył oczy, usiadł powoli i zaczął jęczeć:
— O Allah, Allah! Czemu nie każesz zapaść się niebiosom, skoro chrześcijanin porywa się na najlepszego z twych wiernych. Dusza moja rozluźniona, a ciało trzęsie się ze złości wobec gwałtu, który mnie spotkał.
— Twoja dusza rozluźni się jeszcze bardziej, tak bardzo, że wyjdzie z ciała, jeśli poważysz się, choćby jedno jeszcze słowo wymówić, któreby mnie dotykało — odpowiedziałem. — Pytam ci się po raz ostatni, jak długo jeszcze ten kuglarz ma pozostać u ciebie. Dawaj odpowiedź, bo gwałtem ją sobie wezmę.
Odwaga opuściła go całkiem i stęknął:
— Idź, idź; proszę cię o to bardzo. Członki mam połamane a krew zatrzymała się w żyłach. Nie chcę o tobie nic wiedzieć.
— Pójdę, ale dopiero wtedy, gdy mi dasz żądaną odpowiedź. Dałeś u siebie przytułek mordercy, człowiekowi godzącemu na moje życie. Kiedy przybyłem, by zwrócić ci na to uwagę, chcesz mnie wyrzucić, zamiast, żebyś mi podziękował za to, że cię po przyjacielsku ostrzegam. Zelżyłeś mię i rękę na mnie podniosłeś, czem dałeś dowód, że jesteś jego wspólnikiem. Jeśli to doniosę do władzy, zamkną cię i skosztujesz bastonady. Okażę się jednak łaskawym i oszczędzę cię, jeśli mi dasz odpowiedź, której żądam.
— Panie, — odrzekł — jeśli wszyscy chrześcijanie są tacy skorzy do gwałtu, jak ty, to państwo Islamu musi upaść. Kuglarz chciał zabawić u mnie aż do twego odjazdu.
— Ty wiesz, że on godzi na moje życie?
Nie odpowiedział nic, milczenie jego więc musiałem uważać za odpowiedź potwierdzającą.
— Czy muzabir ma zamiar mię ścigać, skoro stąd odjadę?
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/250
Ta strona została przepisana.