Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Nie mów w ten sposób effendi! Jesteś jeszcze za młody, by ocenić trafnie każde położenie życiowe i warunki chwili. Ja natomiast zawsze szybko oryentuję się w teraźniejszości i patrzę w przyszłość, i ilekroć powściągam swoją waleczność, zapewne nie czynię tego bez koniecznej przyczyny. Szkoda, wielka szkoda, że słabość twoja pozwoliła ujść kuglarzowi.
Ponieważ szliśmy szybko, sprzeczka nasza trwała przez całą drogę. Rozstaliśmy się dopiero na dziedzińcu pałacu; on udał się do marszałka, ja zaś do mego mieszkania, skąd wkrótce wywołano mnie do wieczerzy, w której wziął udział także syn koniuszego. Zdjął już chustkę z głowy, gdyż niewielka szrama zaczynała się goić, ku ogromnej radości całej rodziny.
Po wieczerzy przyszedł marszałek z Selimem, prócz tego zaproszono także kilku znajomych, chcących poznać obcego effendiego. Musiałem im odpowiadać na setki i tysiące pytań, a ponieważ odpowiedzi moje zyskały mi najzupełniejsze ich uznanie, ogłoszono mnie wkońcu, pomimo mego oporu, najmędrszym i najuczeńszym człowiekiem na świecie. Na większość ich pytań odpowiedziałby każdy zdolniejszy uczeń z łatwością, nie zasłużyłem więc bynajmniej na te zaszczyty. Kiedyśmy się pożegnali, podał mi Selim rękę i widocznie zazdroszcząc mi powodzenia, rzekł tak, aby go wszyscy słyszeli:
— Effendi byłeś w dość wielu krajach i nazbierałeś sporo pięknych doświadczeń i wiadomości. Jeśli kiedyś będę miał czas, to powiem ci, które kraje i ludy korzystały z blasku mej obecności. Znam wszystkie wsie i miasta na ziemi i chętnie uzupełnię twoje wiadomości mojemi, ażebyś kiedyś, wróciwszy do swego domu, wywarł na swoich wrażenie człowieka, którego wiadomości nie mają braków zbyt wielkich. Niechaj Allah użyczy ci dobrej nocy!
Rzekłszy te słowa, odszedł z miną człowieka, który drugiemu wyświadczył nadzwyczajną a niezasłużoną łaskę. Wszyscy wyszli za nim, uśmiechając się