Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/255

Ta strona została przepisana.

drogi, niż my. Do tego należy dodać, że uczą się znacznie więcej i od nas są mądrzejsi. Nic dziwnego zatem, że dają sobie radę w każdem położeniu i nie zdają się tak, jak my, na Allaha. Jeśli zaś zważysz, że ten effendi jest jednym z najuczeńszych i najznakomitszych, to przyznasz słuszność memu twierdzeniu, że mogę się od niego spodziewać skutecznej pomocy.
— Hm! Mówisz przekonywująco i dowodom twoim nie mogę się oprzeć. Pomów z nim! Pójdę zobaczyć, czy już wstał.
Zajęło mnie to, co słyszałem, a sąd ich, tak bardzo dla mnie pochlebny, mógłby mię nawet wzbić w dumę. Uważano mnie za najznakomitszego i najuczeńszego Franka i miałem odszukać zaginionego, którego znawcy kraju szukali daremnie. Niestety, ogromnie przeceniali moje zdolności, w każdym razie jednak zaciekawiło mię to, co mi miał powiedzieć przewodnik. Za przychylność, jaką mi okazał, chętniebym się mu przysłużył, byle tylko w tym wypadku głowa moja i ręce zadaniu podołały.
Wkrótce otworzyły się cicho drzwi do mego pokoju i do środka zajrzał koniuszy. Spostrzegłszy, że już nie spałem, pozdrowił mnie uprzejmie:
— Niech Allah da ci dzień dobry, effendi! Jaki był twój spoczynek?
— Wypocząłem znakomicie, a mam nadzieję, że i ty również.
— Przyślę ci dwie kawy i dwie fajki.
— Dlaczego dwie?
— Bo masz gościa. Na dworze stoi Ben Wazak z Moabdah, ten sam, z którym zwiedzałeś jaskinię, i pragnie z tobą pomówić.
— Wprowadź go tutaj!
Cofnął głowę, lecz wetknął ją znowu i rzekł z wielką powagą:
— Niemało zdziwi cię powód, który go do ciebie sprowadza.
— A może niebardzo zdziwi.