Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/258

Ta strona została przepisana.

to bardzo chętnie, gdyż przychylność twoja rozświeciła mi dzień wczorajszy.
— Możesz, jeśli tylko zechcesz, a przysługę wynagrodzę ci wedle sił moich.
— Nie mów o wynagrodzeniu! Przyjaciele muszą sobie pomagać, nie pytając o piastry. Czemu wczoraj jeszcze nie przedłożyłeś mi swego życzenia?
— Zdawało mi się, że nie przystoi, abym ci się naprzykrzał. Kiedy jednak odszedłeś, przyszło mi na myśl, że może wolno mi będzie pomówić z tobą o mojem utrapieniu.
— Dusza moja stoi dla ciebie otworem. Mów tak, jak gdybyś był u brata albo u najwierniejszego i najlepszego przyjaciela.
— Wiesz już, co mam ci powiedzieć.
— Wiem. Zdradziło mi twą tajemnicę tamto zakratowane okno. Jestem człowiekiem, jak każdy inny, i tylko Bóg jest wszechwiedzący, jak to sam zupełnie słusznie zauważyłeś. Kiedy się zbudziłem, usłyszałem twoją rozmowę z koniuszym. Widzisz, że nie mam tych zalet, które on mi przypisał.
— Ty posiadasz przedewszystkiem rzadką zaletę skromności. Istotnie nikt nie może tego wiedzieć, co Allah, ale są ludzie święci i czarodzieje, którym Allah wiele takich rzeczy odsłania, jakie dla innych na zawsze pozostaną zakryte. Gdybyś nie był otwarcie powiedział mi o tem oknie, byłbym uważał cię za takiego świętego. Mogłeś z tego skorzystać. Wyrzekając się jednak nimbu świętości, dajesz mi dowód, że jesteś człowiekiem uczciwym, którego mogę obdarzyć zaufaniem. Wierz mi, że to znaczy więcej, niż gdybym cię uznał za czarodzieja. Czy posłuchasz teraz mej prośby?
— Z przyjemnością.
— Wiesz już zatem, że chodzi tu o mojego brata. Wysłałem go do Chartumu, a on nie wrócił w oznaczonym czasie. Dopytywałem się o niego pilnie, ale wszelki ślad po nim zaginął. Użyłem nawet pomocy pewnego bardzo doświadczonego i pobożnego czło-