Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/259

Ta strona została przepisana.

wieka, ale upłynęło kilka miesięcy na tem szukaniu i rezultatu nie było żadnego. Pozostaje tylko przypuszczenie, że poszukiwany umarł w drodze, lub uległ jakiemu nieszczęśliwemu przypadkowi.
— A teraz sądzisz, że powinienem w dalszym ciągu prowadzić te poszukiwania?
— Pytaniem tem uprzedzasz prośbę moją, effendi. Dowiedziałem się od parobków, którzy byli przy grocie, a potem od ciebie samego, że chcesz się udać do Chartumu. ja wiem, że wy, Europejczycy, jesteście o wiele rozumniejsi, sprytniejsi i bystrzejsi od nas, a ponieważ ty jesteś najmądrzejszym i najmężniejszym z Franków, których widziałem, więc przyszło mi na myśl udać się do ciebie z tą prośbą. Ja wiem, że to śmiałość i natręctwo z mej strony, ale wiem, że masz serce dobre i sądziłem, że mi to natręctwo moje wybaczysz. Może znajdziesz w Chartumie czas, by się nieco utrudzić i uwolnić mię od zmartwienia. Jeśli się tego zadania nie podejmiesz, nie będę miał żalu do ciebie, jeśli jednak zlitujesz się nademną, będę ci wdzięczny do końca życia i zaopatrzę cię we wszystko, czego ci tylko potrzeba.
— Powiem ci krótko, że jestem gotów spełnić twoje życzenie, oczywiście o tyle, o ile mi na to okoliczności pozwolą.
— Effendi, dziękuję ci — zawołał, chwytając mnie za obie ręce. — Pragnąłem twojej pomocy, ale nie miałem nadziei, że mi tę łaskę wyświadczysz. Zdejmujesz mi z duszy wielki, bardzo wielki ciężar.
— Tylko się nie oddaj, proszę cię, zbyt daleko idącym nadziejom, bo za skutek mych usiłowań ręczyć ci nie mogę. Zawód byłby potem przykrzejszy. Czy znasz drogę, którą brat obrał, wracając z Chartumu do domu?
— Nie.
— A zatem nie wiesz, czy pojechał na dół Nilem, czy też drogą karawanową.
— Nie wiem; nie mogliśmy tego z góry umówić,