Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/261

Ta strona została przepisana.

— W Chartumie? Effendi, skąd ci to na myśl przyszło?
— Jest to zupełnie naturalne, gdyż w takich razach należy uwzględnić wszelkie możliwości. Dopiero, gdy zdam sobie sprawę ze wszystkich możliwych okoliczności, będę mógł uważać jeden lub drugi wypadek za bardziej prawdopodobny.
— Powiedz mi zatem, jakie wiadomości są ci potrzebne. Powiem ci wszystko bardzo chętnie.
— Jak się twój brat nazywa?
— Hafid Sichar.
— W jakim celu posłałeś go do Chartumu?
— Po pieniądze, które mam u mojego wspólnika kupca Barjada el Amin.
— Jakie to były pieniądze? Czy może udział w zyskach?
— Nie. Ja mu je pożyczyłem.
— Czy to człowiek uczciwy? Sądząc z imienia, nie należałoby o tem wątpić; Barjad znaczy po arabsku uczciwy.
— Istotnie jest on bardzo uczciwy.
— Jak wielką sumę mu pożyczyłeś?
Zawahał się znów z odpowiedzią i zapytał:
— Czy ty musisz to wiedzieć?
— Tak.
— Dlaczego?
— Ażeby sobie wyrobić jasny obraz wchodzących tu w grę stosunków. Zresztą przyrzekłeś opowiedzieć mi wszystko. Jeśli spodziewasz się jakiegoś skutku moich wysiłków, to musisz być otwarty. Czy suma była wysoka?
— Tak. Powiedziałem ci już wczoraj, że nie jestem taki ubogi, na jakiego wyglądam. Tutejsze stosunki zmuszają właściciela do ukrywania swojego mienia. Pożyczyłem Barjadowi el Amin stopięćdziesiąt tysięcy piastrów.
Suma ta równała się czterdziestu tysiącom franków, a więc była jak na egipskie stosunki, bardzo wysoka. Zapytałem więc nieco zdziwiony: