Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/265

Ta strona została przepisana.

— Nie mogę tego powiedzieć; wstrzymały mię moje zawodowe obowiązki. Straciłem stopięćdziesiąt piastrów i muszę teraz odrobić tę stratę, muszę pracować i zbierać, a przytem troszczyć się nietylko o moje dzieci, ale i o brata. Boję się, że gdybym poszedł, zginąłbym tak samo, jak on.
Powiedział to takim tonem, jak gdyby wątpił w moją bystrość; więc odrzekłem:
— Masz zupełną słuszność. Jeśli w tym wypadku spełniono zbrodnię, to i ciebie niezawodnie sprzątniętoby ze świata, gdybyś przybył do Chartumu, ażeby szukać winowajcy. W ten sposób osierociliby złoczyńcy dwie rodziny zamiast jednej.
— To prawda, effendi; ja tak samo myślałem.
— Czy nie pomyślałeś przytem jeszcze o czem innem?
— Naprzykład o czem?
— O tem, że jeżeli ty przyjdziesz, to ciebie sprzątną, a jeśli ja, to mnie ten los spotka, a to przecież znacznie korzystniejsze dla ciebie.
— Effendi, Allah świadkiem, że mi to na myśl nie przysło.
— Wierzę ci. Bądź co bądź jednak zaprzeczyć się nie da, że jeśli spełniono zbrodnię, to sprawcy będą się starali śledztwo wszystkimi sposobami utrudnić i z pewnością nie będą się wahali popełnić nawet morderstwa.
— Muszę ci przyznać słuszność, ale z drugiej strony nie wątpię, że poszukiwania tobie się łatwiej mogą udać, niż mnie. Przedewszystkiem mnie tam znają dobrze i złoczyńcy będą wiedzieli o każdym moim kroku. Ty natomiast jesteś obcym i nikt nie przypuści, że mię znasz. Możesz więc robić poszukiwania potajemnie i osiągniesz rezultaty o wiele wcześniej, aniżeli ja.
— Masz zupełną słuszność. Oświadczam ci raz jeszcze, że zajmę się tą sprawą. Oczywiście trzeba nad tem wszystkiem zastanowić się dokładniej. Jakże kupiec przyjął świętego fakira?