Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/268

Ta strona została przepisana.

— Niebezpiecznym? Taki święty człowiek, któremu kiedyś postawią Marabut?[1]
— Tak. Sam powiadasz, że chodzi ciągle z miejsca na miejsce, a więc może przedemną przybyć do Chartumu, gdyż ja muszę jeszcze zaczekać tu na mego towarzysza. Coby było, gdyby tak przyszedł do kupca i powiedział mu, że przybędzie do niego pewien Frank, żeby odszukać miejsce pobytu twojego brata. Teraz chyba rozumiesz, że najlepiejby było, gdyby fakir o niczem nie wiedział, i dlatego żądam od ciebie, ażebyś wobec niego zupełne zachował milczenie. Jeśli mi tego nie przyrzekniesz, nie chcę mieć z tą sprawą nic więcej do czynienia.
— Effendi, co tobie wpadło do głowy? — zawołał przerażony. — Uczynię wszystko, co mi każesz, i zaniecham wszystkiego, czego zakażesz. Pozatem zgodnie z przyrzeczeniem zaopatrzę cię we wszystko, co w drodze może ci być potrzebne.
— Nie wiele od ciebie potrzebuję. W każdym razie jednak musisz mi dać list do brata, który mu oddam, gdy go odnajdę. W liście zamieścisz koniecznie tę wiadomość, że na twoje polecenie robiłem za nim poszukiwania. Podpis i pieczęć oczywiście potrzebne.
— Jeśli pozwolisz napiszę list zaraz. Sygnet mam przy sobie, resztę dostanę tutaj z łatwością.
— Klasnąłem w dłonie i przyszedł służący, który postarał się o papier, pióro, atrament i lak. Za kwadrans list był napisany i Ben Wazak podał mi go, mówiąc:
— Oto masz, czego żądałeś, effendi! Muszę jednak wyjść na chwilę, aby ci przynieść jeszcze coŚ, co ci się przydać może. Czy spotkam cię tu za godzinę?
— Tak, do tego czasu nie wyjdę z domu.

Pożegnał mię, a kiedy wrócił po upływie umówionego czasu, przyniósł mi drugi list z adresem do Chartumu.

  1. Grobowiec, do którego pątnicy pielgrzymują.