Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/269

Ta strona została przepisana.

— Oddaj go, skoro tylko na miejsce przybędziesz! — rzekł. — A nie zapomnij! Człowiek, do którego ten list napisany, wiele ci może pomóc.
— Czemże on jest? Bo na adresie widzę tylko jego nazwisko.!
— To wystarczy. Adresata każde dziecko ci wskaże. Kiedy masz zamiar odjechać?
— Skoro tylko przybędzie mój towarzysz.
— W takim razie może zobaczymy się jeszcze przedtem. Jeśli ty będziesz chciał jakich wiadomości, znajdziesz mnie w Moabdah, a jeśli zaś ja będę chciał rozmówić się z tobą, przyjdę do ciebie. W każdym razie spodziewam się, że cię później u siebie zobaczę, a będziesz zawsze mile w moim domu widziany, bez względu na to, czy mi brata odszukasz, czy nie. Niech cię Allah błogosławi i prowadzi ścieżkami szczęścia. Pomyśl czasem o mnie i bądź pewny, że ja nieustannie myśleć będę o tobie, nawet w modlitwie, choć jestem innej wiary, niż ty.
Pożegnałem go i na tem się nasza rozmowa skończyła. A więc znowu coś nowego i awanturniczego. Poszukiwać zaginionego, którego święty fakir nie mógł odnaleźć. O tym ostatnim myślałem wiele. Wprawdzie nie przypisywałem mu stanowczo łotrowstwa, nie mogłem się jednak oprzeć nieokreślonemu przeczuciu, że fakir w całej tej sprawie inną zupełnie grał rolę, aniżeli ta, jaką mu chciał przyznać przewodnik.
Szczęściem, umówiłem się ze starcem, że pójdę do grobów królewskich. Przy tej sposobności mogłem go wybadać. Nie mógł wiedzieć, że Ben Wazak był u mnie i że mówił ze mną o swoim bracie, to też było rzeczą prawdopodobną, że wpadnie w zastawioną na siebie pułapkę, jeśli moje przeczucia nie były fałszywe. Przerwałem te rozmyślania, kiedy mię zawołano do śniadania. Zaspokoiłem głód dostatecznie i oświadczyłem gospodarzowi, że na obiad do domu nie przyjdę.
— Dlaczego? — spytał. — Gdzie idziesz?