dobrze i słyszałem o nim wiele, bardzo wiele. Zamieszkiwał on seribę el timsah[1], jeśli się nie mylę.
— Tak jest. Byłem u niego w tej seribie. Był on najsłynniejszym łowcą niewolników, ale żyje jeszcze słynniejszy.
Starzec wyglądał teraz całkiem inaczej. Łagodna powaga zniknęła z jego twarzy, a miejsce jej zajął ziemski, bardzo ziemski zapał. Dostrzegłem to, rzuciwszy na niego krótkie ukośne spojrzenie.
— Jak się nazywa? — spytałem.
— Ibn Asl[2].
— To bardzo pobożne imię.
— Nie.
— W takim razie muszę chyba bardzo źle znać język tego kraju. Asl, odwieczny początek jest określeniem Boga, Ibn Asl znaczy zatem mniej więcej tyle, co syn początku, syn Boga.
— W tym razie nie. Ten człowiek nazywa się Ibn Asl, jako syn Ojca, który nazywa się Abd Asl[3].
Powiedział to z dumą, która na razie była dla mnie niezrozumiała. Odpowiedziałem mu tak obojętnie, jak tylko mogłem:
— A więc ojciec jego nazywa się Abd Asi. Czy znasz tego człowieka?
— Znam go, a nawet bardzo dobrze! — potwierdził szczególnie znaczącym tonem.
— Czy znasz może i Syna, samego łowcę niewolników?
— I jego znam!
A jednak jestem zdania, że imię jego nie nadaje się dla łowcy niewolników. Abu el Mot, ojciec śmierci, to brzmi już całkiem inaczej.
— Powiem ci, że ten Ibn Asl nosi jeszcze inne miano, zdobyte czynami. Nazywają go także ed Dżazur[4]. A to imię nie nadaje się dla łowcy niewolników?