Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/281

Ta strona została przepisana.

tego wydaje, się jakby tu więcej ludzi było. Czy sądzisz, że mam ochotę wtajemniczać. jeszcze kogoś w tę sprawę?
To wyjaśnienie uspokoiłoby w pewnych warunkach najostrożniejszego i najpodejrzliwszegć człowieka, więc i ja uspokoiłem się nieco i ruszyliśmy dalej. Kiedy byliśmy już prawie na szczycie, zatrzymał się stary, rozglądnął się dokoła i rzekł:
— Jak daleko okiem sięgnąć, nie widać nikogo. Nikt na nas nie patrzy, możemy więc śmiało wejść do podziemia.
Tak, nie było widać nikogo; byliśmy zupełnie sami i dzięki temu zniknęły resztki mojej nieufności. Zresztą cóżby mi ten człowiek mógł zrobić, nawet gdyby myślał o jakim podstępie. Co najwyżej mógł nas gdzieś zamknąć, a i temu łatwo było zapobiec. Należało go tylko przy wchodzeniu puszczać zawsze przodem, a przy wychodzeniu trzymać w tyle. Selim był widocznie także dobrej myśli, gdyż nie powiedział, ani nie uczynił nic takiego, coby świadczyło o braku odwagi. Starzec usiadł na piasku i zaczął grzebać rękoma, odrzucając go na prawo i na lewo. Nie wiele trudu kosztowała go ta praca, ponieważ piasek był czysty i lekki. Odrzuciwszy w ten sposób warstwę piasku, grubą na trzy stopy, odsłonił kamienną płytę, którą też wkrótce odgrzebaliśmy z pomocą Selima zupełnie. Była na cztery stopy wysoka, a na trzy szeroka. Odjęliśmy ją i zobaczyliśmy przed sobą korytarz, murowany z czarnych nilowych cegieł, a taki wysoki i szeroki, że nawet otyły człowiek mógł się w nim swobodnie poruszać. Fakir zbadał jeszcze raz widnokrąg, a nie znalazłszy nigdzie żadnej żywej istoty, rzekł:
— Rzeczywiście jesteśmy zupełnie sami, nikt na nas nie zważa, więc możemy wchodzić. Kto wejdzie pierwszy?
— Oczywiście ty, bo jesteś przewodnikiem — odpowiedziałem.