Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Był posłuszny mojemu żądaniu, poszedł naprzód, ja ruszyłem za nim, a Selim powoli za mną. Kiedyśmy się znaleźli w głębokości jakich czterech łokci, poczułem, że się korytarz rozszerza. Fakir kazał zapalić pochodnię. Uczyniłem to i przy jej świetle zobaczyłem, że znajdujemy się w małej komnacie, mogącej pomieścić do siedmiu osób. Była tak wysoka, że mogliśmy stać prosto. Ściany składały się z takich samych iłowych cegieł, jak sztolnia wchodowa. Powietrze było dobre, a zapachu mumii ani śladu. Musiało to ucieszyć Selima, bo rzekł z humorem:
— Tutaj możnaby mieszkać, effendi. Tu powietrze całkiem inne, niż w tej przykrej jaskini w Moabdah. Tam był zaduch tak wielki, że potrzeba było całej siły charakteru, ażeby zbadać wszystkie korytarze i wytrzymać do ostatniej chwili.
— Więc podoba ci się tutaj!
— Nadzwyczajnie! Nie każdy wprawdzie ma na tyle odwagi, aby się wciskać w ciemną otchłań ziemi, ale czego nikt nie potrafi, tego ja dokażę. Gdyby zażądano ode mnie, wszedłbym nawet w otchłań piekielną.
— Nie bój się. Takiego żądania nikt ci nie postawi, i tylko tej drobnostki od ciebie wymagam, ażebyś nie stracił odwagi, którą teraz posiadasz.
— Stracić odwagę? Effendi, czy pragniesz ciągle i ciągle przyćmiewać blask mojej chwały? Co to za dziura tu w podłodze?
Rzeczywiście w kącie komnaty znajdował się otwór, prowadzący, jak się zdawało, prostopadle w głąb ziemi, a był tak szeroki, że dorosły człowiek mógł tam wejść wygodnie.
— To szyb, którym musimy schodzić — oświadczył fakir.
— Szyb! — mruknął Selim już o wiele skromniej. — Czy są tam schody?
— Nie.
— Gdzież te mumie miały za życia rozum? Jakieżby