dobrodziejstwo nam wyświadczyły, gdyby tu kazały wygodne schody wymurować. Ale drabina będzie?
— Także nie.
— Więc mam zaryzykować moje członki i powykręcać, albo nawet połamać sobie ręce i nogi?
— To napewno nie — odrzekłem. — Musi tam być przecież jakie urządzenie, zapomocą którego będzie można zleźć na dół.
— Jest — oświadczył fakir. — Po obu stronach szybu znajdują się dziury, w które wstawia się nogi. To daje także silne oparcie dla rąk. W ten sposób można się dostać na dół, jak po zwykłych schodach albo drabinie.
— Jaki ten szyb głęboki?
— W głębokości dwudziestu stóp natrafimy na dwie sztolnie boczne, ale próżne i bardzo małe, a znowu trzydzieści stóp niżej znajdziemy się już w głównym korytarzu. Nie bójcie się; schodzenie i wychodzenie przy pomocy tych dziur jest zupełnie wygodne.
— A jakie tam powietrze?
— Prawie takie dobre, jak tu na górze. Muszą tam być otwory powietrzne, których jednak dotychczas nie odszukałem. Może twoje bystre oczy zdołają je odkryć.
Powiedział to głosem zwyczajnym, ale później zrozumiałem, że była w jego słowach ironia.
— Czy otworom do schodzenia można zaufać? — pytałem dalej. — Szyb jest zbudowany z cegieł nilowych, które kruszą się łatwo, możnaby więc stracić oparcie i spaść w głąb.
— To niemożebne. Cegły są mocne, a zresztą mamy linę ze sobą, którą się razem zwiążemy. Kto idzie naprzód?
— Ja nie — odrzekł Selim czemprędzej.
Jeżeli, na wypadek zamierzonej zdrady, nie miałem się dać wywieść fakirowi w pole, to musiał on iść przodem. Powiedziałem mu zatem, że musi nam przewodniczyć, a on zgodził się na to bardzo chętnie. To
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/283
Ta strona została przepisana.