Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/295

Ta strona została przepisana.

chciałem tego uczynić. Za karę sprowadzono mnie tu, gdzie mam zginąć marnie.
— To bardzo pięknie z twej strony, że nie chciałeś brać udziału w zbrodni. Kto tego od ciebie żądał?
— Było ich trzech, ale boję się zdradzić, bo dwaj z nich są potężnymi ludźmi.
— Domyślam się, że między nimi jest Abd el Barak.
— Masz uczciwe oblicze, więc ci zaufam. Istotnie jednym z nich był Abd el Barak, drugim słynny fakir a trzecim kuglarz.
— Ci dwaj ostatni właśnie zwabili nas tutaj.
— Więc jesteśmy towarzyszami niedoli. Powiem wam wszystko, choć wam zapewne obojętne, kogo miałem zabić.
— Owszem, będzie mi to bardzo na rękę, gdy dowiem się czegoś bliższego o zamiarach moich wrogów. Kogóż to miałeś zabić?
— Cudzoziemca i chrześcijanina, uczonego effendiego, który wykroczył przeciwko świętej Kadirinie.
— Czy należysz do Kadiriny?
— Jestem z jej sług najniższym.
— A mimoto nie posłuchałeś!
— Jestem człowiekiem uczciwym i wiem, że bliźnich zabijać nie wolno. Tylko na wypadek wojny, krwawej zemsty albo ciężkiej obelgi zabiłbym przeciwnika. Pozatem wyświadczył ten cudzoziemiec wielką przysługę mojemu dziadkowi.
— Czy wolno wiedzieć, jaka to przysługa?
— Tak. Dziadek był sternikiem okrętu handlarza niewolników i miał być za to ukarany, a ten chrześcijanin pozwolił mu umknąć potajemnie. Żadną miarą nie mogłem się zdobyć na to, aby zgładzić ze świata dobroczyńcę mojego dziadka. ą
— Postąpiłeś słusznie i spodziewam się, że ci się za to odwdzięczę.
— Ty, panie?
— Tak, ja, gdyż właśnie jestem owym: cudzoziemcem, którego miałeś zamordować.