Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/300

Ta strona została przepisana.

Selim zawrzał gniewem i chciał mu coś odpowiedzieć, kazałem mu jednak milczeć, gdyż zacząłem badać mury, pukając po ścianach, ażeby odkryć poza niemi jakie puste miejsce. Poszukiwania te zadowalającego rezultatu nie dały. Powietrze psuło się z każdą chwilą i już choćby z tego powodu należało wydrapać się wyżej. Miałem nadzieję zresztą, że na górnych poziomach łatwiej zdołam znaleźć ukrytą drogę.
— Ale jak ja się stąd wydostanę? — spytał Ben Nil. — Jestem taki słaby, że nie zdołam wydostać się na górę.
Obwiązałem go powrozem, którego drugi koniec przewiązał sobie Selim przez pierś. „Obrońca“ mój musiał iść pierwszy, ja zaś wziąłem Ben Nila na barki i powoli podnosiłem go w górę. Przy pomocy Selima zdołałem go bez wielkiego wysiłku wynieść do poprzedniej komnaty. Jakie szczęście, że byliśmy zaopatrzeni w pochodnie. Druga wypaliła się wprawdzie niemal do końca, lecz mieliśmy jeszcze cztery. Przybywszy do wspomnianej komnaty, upatrzyłem odpowiednie miejsce i zacząłem natychmiast wybierać ziemię rękami, w której to robocie także Selim gorliwy wziął udział. Ben Nil trzymał pochodnię. Dziwnym trafem dobre miejsce wybrałem, bo już po kilkunastu minutach pracy dogrzebaliśmy się do jakiegoś nowego kurytarza. Selim nie posiadał się z radości i pełen zdumienia pytał:
— Effendi, skąd ty wiedziałeś, że w tem miejscu kopać należy?
— Nie wiedziałem, ale odgadłem. Powietrze tu takie znośne, że odrazu przyszło mi na myśl, że ta komora musi być połączona ze światem zewnętrznym. Ponieważ zaś w tem miejscu nie było muru, tylko ściana piaskowa, nie trudno było chyba rozstrzygnąć, gdzie nam robotę rozpocząć należy.
Kopaliśmy dalej wytrwale, zresztą Selima już do gorliwości zachęcać nie potrzebowałem, bo z każdą chwilą rosły jego siły i bohaterski animusz. Ben Nil