Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/304

Ta strona została przepisana.

palcami. Jam jest pierwszy wojownik i największy bohater świata. Uciekajcie, bo będziecie zgubieni.
Przywołałem go na brzeg jamy. Miałeś przecież być cicho i nie wychylać się z ukrycia! — huknąłem na niego gniewnie. — Czego wrzeszczysz?
— Muszę przecież tym psim synom powiedzieć, co o nich myślę? — odrzekł.
— Jakim psim synom?
— Fakirowi i kuglarzowi. O, tam biegną do domu co sił im starczy.
— W jaki sposób wydostałeś się z jamy.
— Przy pomocy rąk i nóg. Czy nie dosyć długie?
— Nawet zanadto, ale wolałbym, żebyś był został na dole.
— Nie wytrzymałem, effendi! Przypomniałem SO0bie tych łotrów i opanowała mnie taka wściekłość, że nie mogłem jej opanować. Duch męstwa mną zawładnął i chciałem czemprędzej spotkać się z łotrami. Właśnie stanąłem na górze, kiedy obu ujrzałem.
— Skąd nadchodzili?
— Z góry. Ryknąłem na nich wściekle, oni tak się przelękli, że nogi ich nabrały szybkości nóg gazelich. Jeszcze teraz widać ich biegnących.
— Przytrzymaj powróz. Muszę ich w każdym razie zobaczyć.
Rzuciłem mu koniec powroza i wywindowałem się na brzeg jamy. Istotnie biegli tak szybko i byli już tak daleko, że nie możnaby ich było doścignąć. Ten Selim znów wszystko popsuł. To też huknąłem na niego z gniewem:
— Tyś temu winien, ty stary niepoprawny gaduło! Gdybyś był ust nie otwierał, byliby wpadli w nasze ręce, a tak, dzięki tobie, uszli.
— Nie bój się. Schwytamy ich, skoro tylko przybędziemy do Sijut. Nikt mi się jeszcze nie wymknął, kogo schwytać chciałem.
— A czemu tych nie schwytałeś?