Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/306

Ta strona została przepisana.

— Effendi, jestem wiernym muzułmaninem i mam obowiązek dziękować Allahowi za wszystko dobre.
— Tak, ale dziękować po cichu, a nie ryczeć, jak bawół. Allah widzi i słyszy nawet myśli, Mahometa możesz sobie darować, a kalifom będzie także lepiej, jeśli ich zostawisz w spokoju. Zejdźmy do szybu!
— Effendi, nie igraj z piekłem! Raz uszedłeś, ale drugim razem nie wypuściłoby cię ze swoich objęć.
— Nie bądź głupcem! Czy tam w studni widziałeś choćby jednego dyabła?
— Więcej niż jednego. Widziałem wszystkich dyabłów i płomienie piekielne.
— Więc zostań tutaj; ty i tak przeszkadzasz mi więcej, aniżeli pomagasz.
Chciał mnie zatrzymać, nie zwracałem już jednak na niego uwagi, zapaliłem pochodnię i zszedłem w szyb. Bez trudu dostałem się do bocznych sztolni. Były otwarte, lecz szyb był zamknięty kamienną płytą, obciążoną teraz ogromną masą czarnych cegieł mułowych. Nie dziwiło mię wcale, żem tego ciężaru nie zdołał podźwignąć. Zbadałem boczne sztolnie; nie były długie i widocznie miały za zadanie doprowadzać powietrze do szybu. W jednej z nich stały lampki, o których Ben Nil wspominał. Rozdeptałem je i wróciłem na świat.
Kiedy zeszliśmy na dół do Ben Nila, wstał z ziemi i powiedział:
— Effendi, ślubowałem właśnie Allahowi nie spocząć, dopóki nie zemszczę się na Abd el Baraku, kuglarzu i fakirze. Czy tobie religia mścić się pozwala?
— Nie. Zemsta należy do Boga, ale każdy czyn zły powinien być ukarany i dlatego każdy człowiek ma obowiązek dołożyć starań, aby zbrodniarza uczynić nieszkodliwym.
— Więc chcesz, ażeby ci trzej należytą karę otrzymali?
— W każdym razie nie ja będę ich sędzią. Nie wniosę też do sądu skargi przeciw nim, wiem bowiem, że zaszkodziłoby to raczej sprawie, aniżeli pomogło.