Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/310

Ta strona została przepisana.

ze. sobą! jestem ubogi, ale nic nie będziesz mi płacił. Dasz mi jeść tylko.
— Dobrze, podobasz mi się i biorę cię ze sobą. Ponieważ jesteś żeglarzem, uda mi się może dobrą zapewnić ci służbę.
— Serdecznie ci dziękuję, effendi. Kiedy odjeżdżasz?
— Nie wiem jeszcze, bo czekam w Sijut na towarzysza.
— A co będzie, jeśli on już dzisiaj nadjedzie? Dziś jeszcze nie mógłbym z tobą jechać, gdyż przedtem muszę jedną ważną sprawę załatwić.
— Masz czas, bo i ja muszę przed wyjazdem do Chartumu udać się do Moabdah, gdzie mam nadzieję spotkać fakira Abd Asla.
— | ja dlatego zostaję, aby się z nim rozprawić. Muszę się na nim zemścić.
— Zostaw to mnie!
— Nie, effendi! Mamy równe prawa, a kto z nas dwu. przyjdzie pierwszy, temu drugi ustąpi.
— Jakże się zemścisz, kiedy nawet noża przy sobie nie masz.
— Fakir mi go odebrał pod pozorem, że do grobowców nie wolno wnosić broni. Spodziewam się jednak, że gdy zostanę twoim służącym, pożyczysz mi noża.
Młodzieniec ten wywarł na mnie nadzwyczaj korzystne wrażenie. Mówił skromnie ale stanowczo a wyraz jego twarzy zdradzał niezwykle wysoki stopień rzetelności. Znał zresztą dokładnie całą okolicę Nilu i mógł mi w czasie podróży oddać nieocenione przysługi.
Wyjaśniło mi się teraz wiele rzeczy, poprzednio dla mnie nie zupełnie zrozumiałych. Chłopak, który przyszedł był po mnie i stary ogrodnik, którego spotkałem za miastem, musieli wiedzieć, co się ze mną stać miało. Nie ulega wątpliwości, że obaj byli członkami świętej Kadiriny. Fakir powiedział mi imię swoje i syna. Powiedział mi, że Ibn Asl jest najsłynniejszym łowcą niewolników i że on Ben Wazakowi z Moabdah urządził złośliwego figla. Tych wiadomości mógł