Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/311

Ta strona została przepisana.

mi udzielić tylko w napadzie pychy, pewnym będąc, że się już z rąk jego nie wywinę i słowa jednego z jego opowiadania nie będę mógł nikomu powtórzyć.
Ruszyliśmy ku miastu. Ze względu na Ben Nila szliśmy powoli i dopiero po upływie godziny dotarliśmy do pierwszych domów miasta. Tam zapytałem Ben Nila, czy umie obchodzić się z bronią.
— Tak — odpowiedział.
— A jak tam z twoją odwagą?
— Wystaw mnie na próbę, effendi!
— Zobaczymy, jak się popiszesz! — rzekł Selim. — Niejeden sądzi, że ma odwagę a to nie prawda. Patrz natomiast na mnie. Jestem bohaterem bohaterów i najśmielszym ze śmiałych.
— Twoje bohaterstwo poznałem dzisiaj dokładnie — powiedział Ben Nil ironicznie.
— Nieprawda? Zszedłem w otchłanie piekieł, ażeby ciebie wybawić, a kto wie, czy bez mojej pomocy effendi zdołałby wyjście odszukać; wszak pamiętasz, jak umiejętnie przyświecałem mu przy robocie.
— Czy do tej czynności potrzeba tak wielkiej odwagi?
— No nie. Wspominam o tem tylko dlatego, ażeby dowieść, że obok śmiałości i męstwa mam także inne zalety niezbędnie potrzebne temu, kto chce jeńca z więzów wyzwolić. Zostałeś sługą effendiego, a ponieważ jestem jego obrońcą, będę więc także i twoim i spodziewam się, że będziesz mi tak samo posłuszny, jak jemu.
Słyszałem całą rozmowę i uważałem za stosowne sprostować nieco wywody długonogiego tchórza.
— Selim nie jest wcale moim obrońcą. To służący towarzysza, na którego czekam. Otóż i wszystko.
— Panie! Znowu chcesz poniżyć mą godność! — zawołał Selim. — Nazywasz mnie sługą! Jestem marszałkiem domu, przyjacielem i powiernikiem Murada Nassyra.
— W takim razie Ben Nil jest w tym samym.