Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/314

Ta strona została przepisana.

— Radzę ci, abyś się na ten trud nie narażał.
— To nie trud, lecz przyjemność. Kiedy zwiedzałeś jaskinię, nie chciałem ci towarzyszyć, teraz jednak, kiedy idzie o schwytanie zbrodniarza, nie mogę was puścić samych.
— Bardzo ci za tę przychylność dziękuję, zostań jednak w domu, bo wolę jechać sam.
— Na nic się moje tłumaczenia nie zdały. Marszałek uroił sobie, że towarzyszyć mi musi, gdyż w przeciwnym razie gniew Allaha na siebieby ściągnął. Cóż miałem robić? Wybraliśmy się razem.
— Przy brzegu rzeki na kotwicy stały dwa czółna, jedno przygotowane przez koniuszego, a drugie przez marszałka. Do pierwszego wsiadł mój gospodarz, ja i Ben Nil oraz parobcy jako wioślarze, do drugiego wsiadł marszałek z Selimem. Wiosłować mieli żołnierze, ale jacy to byli żołnierze! Kiedy po przybyciu do Sijut reis effendina zaprowadził mnie do pałacu, zobaczyłem na pierwszym dziedzińcu siedzących wielu starych ludzi. Byli skąpo odziani, zajmowali się wyplataniem koszów, szyciem i innemi wcale nie żołnierskiemi pracami. Teraz jednak przekonałem się naocznie, że byli to żołnierze baszy. Wsiadło ich dwunastu. Byli teraz w pełnem uzbrojeniu, lecz broń ich była stara i prawie nie do użycia a ludzie sami wyglądali raczej na podupadłych mieszkańców domu ubogich, niż na walecznych synów Marsa, którzy czuwać mieli nad swego pana bezpieczeństwem. Niebawem jednak przekonałem się, że byli to ludzie ogromnie silni fizycznie. Kiedy łodzie wypłynęły na środek rzeki i podniesiono żagle, zabrali się ci staruszkowie tak dzielnie do wioseł, że łódź ich mknęła jak ryba, podczas gdy nasza daleko pozostawała w tyle.
— Czekajcie! — zawołałem. — Musimy trzymać się razem.
— Przecież zjedziemy się w Moabdah — odrzekł grubas i swoim ludziom dał znak, ażeby, jeśli można, jeszcze bardziej wytężyli swe siły.