— Nie, — odpowiedział.
— Czemu nie?
— Czekaliśmy twego przybycia. Czemu nie poszedłeś z nami?.
— Czy ci ludzie z Moabdah, którzy tu stoją, wiedzą, w jakim celu przybyliśmy tutaj? — spytałem, nie odpowiadając na jego pytanie.
— Wcale z tego tajemnicy nie myślałem robić.
— Jeżeli tak, to płyńmy Śmiało z powrotem do Sijut, gdyż szukanie nasze, dzięki twej gadatliwości, żadnego skutku przynieśćby już nie mogło.
— Inszallah, stanie się jak Allah zechce! Jesteś naszym gościem i jeżeli sobie życzysz, możemy wracać.
Pytałem o przewodnika Ben Wazaka i dowiedziałem się, że poszedł do El Arisz. Jemu jednemu mogłem zaufać, on byłby pewnie dopomógł mi schwytać zbiegów. Pytałem ludzi, czy widziano gdzie fakira lub kuglarza, lecz otrzymałem odpowiedź przeczącą. Pozwoliłem sobie nawet na rewizyę chat, ale i ta oczywiście żadnego rezultatu nie dała. Czy w parowie naprawdę są jaskinie, o to wolałem nie pytać, bo z góry wiedziałem, że odpowiedzi nie będą zadowalające. Mnie chrześcijaninowi nie pomogliby z pewnością do schwytania „prawdziwego wiernego“, a w dodatku świętego fakira. Musiałem zdać się na szczęście i nie wątpiłem ani na chwilę, że w przyszłości jeszcze gdzieś łotrów tych spotkam.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/317
Ta strona została przepisana.