Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/329

Ta strona została przepisana.

— Napewno nie.
— Więc posłuchaj tylko. Znam cię z czasów dawniejszych jako śmiałego i przedsiębiorczego człowieka. To, co przeżyłeś i zdziałałeś w ostatnich tygodniach, jest dla mnie dowodem, że panujesz nad każdem niebezpieczeństwem i znajdujesz wyjście nawet z najgorszych położeń. Dlatego już teraz zwierzę ci się z tem, co ci z czasem miałem: powiedzieć. Powiem krótko. Znam słynnego łowcę niewolników, który...
— Czy masz może na myśli Ibn Asla ed Dżazur? — przerwałem mu.,
— Kogo mam na myśli, powiem ci dopiero wtedy, kiedy się zgodzisz na moją propozycyę. Otóż temu człowiekowi daję za żonę moją najstarszą siostrę i to będzie dla mnie najlepszą rękojmią jego uczciwości.
— Czy on się o nią starał?
— Tak. Odnośną ugodę jużem z nim zawarł. Ja założę kilka stacyj w pobliżu Chartumu, oczywiście potajemnie, gdyż niewolnictwo teraz zakazane. Tymczasem mąż mojej siostry zajmie się łowami i zdobycz swą będzie przechowywał w niedostępnych zatokach i wyspach Nilu. Ty zaś będziesz stamtąd niewolników sprowadzał, a otrzymasz za to moją młodszą siostrę za żonę i trzecią część ogólnego zysku. Prócz tego oczywiście siostry moje duży posag dostaną.
Spodziewałem się podobnej propozycyi, nie myślałem jednak, że mi ją Murad tak bez żadnych obsłonek przedłoży. Zdrętwiałem i patrzyłem na Turka, słowa nie mogąc wymówić.
— Prawda, żeś się nie spodziewał takiej korzystnej propozycyi — uśmiechnął się. — Nie wątpię, że ją przyjmiesz, chybaby ci Allah rozum odebrał. W każdym razie jednak dam ci czas do namysłu do jutra, gdyż...
— Nie potrzebuję czasu do namysłu — przerwałem. — Mogę ci dać odpowiedź zaraz w tej chwili.
— Więc mów!
— Zaczekaj jeszcze! Więc trzech nas ma przystąpić do spółki, łowca niewolników, ty i ja?