Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/330

Ta strona została przepisana.

— Tak jest.
— Ty urządzisz ukryte składy, w których będzie się przechowywało towar do sprzedaży okolicznościowej i do dalszego transportu. Bardzo to sprytnie pomyślałeś, bo w razie jakiego śledztwa łatwo ci będzie zwalić winę na kogoś drugiego. Łowca także nic nie ryzykuje, gdyż podczas napadu na wsie murzyńskie trzyma się zawsze zdala tak, że zraniony ani zabity być nie może. Między was dwu mam ja wejść. Mam niewolników zabierać z serib i przywozić do ciebie. W ciągu takiej przeprawy mam się mieć na baczności, nie tylko przed krajowcami, którzy są wrogo usposobieni dla handlarzy niewolników, ale przedewszystkiem będę się musiał strzec żołnierzy rządowych, którzy formalne obławy będą na mnie urządzali.
— To wszystko prawda, lecz dlatego właśnie wybór mój padł na ciebie. Ty jesteś stworzony na to, abyś wszystkim niebezpieczeństwom w oczy zaglądnął.
— Bardzo mi to pochlebia, że moją odwagę tak wysoko cenisz, szkoda tylko, że na takiem właśnie polu chcesz ją wypróbować. Niewolnictwo jest hańbą współczesnej ludzkości, a łowy na niewolników zbrodnią, wołającą o pomstę do nieba. Nawet małego grzechu nie popełniłbym świadomie za wielkie pieniądze, a już w żadnym razie nie obciążałbym sumienia taką hańbą i takiemi morderstwami. Niezmiernie się dziwię, że miałeś odwagę z taką propozycyą wystąpić wobec mnie, chrześcijanina.
Na twarzy Murada odmalowało się zdumienie i niesmak.
— Czy to jest odpowiedź, którą mi dać chciałeś?
— Tak jest.
— Zważ na zyski!
— Wolę spokojne sumienie, niż największe skarby.
— A moja siostra?
— Daj ją, komu chcesz.
— Czy nią może pogardzasz?
— Nie. Ofiarowałeś mi jej rękę, przyczem zacho-