Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/331

Ta strona została przepisana.

wałeś się wbrew waszym przykazaniom i najświętszym zwyczajom. Bardzo mi to pochlebia, niestety, nie zasłużyłem na to, aby ten wzór piękności i obraz wdzięku posiadać. Bynajmniej nie chcę ciebie obrazić, ale pojmij, że muszę postępować wedle przykazań mojej religii. Rozejdźmy się w pokoju.
Powiedziawszy te słowa, wstałem z miejsca, a Murad Nassyr podniósł się także, odrzucił cybuch z gniewem i zawołał:
— W pokoju? Jakto być może? Jeśli teraz się rozstaniemy, będziemy wrogami zajadłymi wrogami na całe życie.
— Wcale tej konieczności nie widzę.
— Ależ to jasne, jak dzień! Opowiadałeś mi, co się stało w ostatnich dniach. Jesteś przyjacielem reisa effendiny i masz do niego jechać do Chartumu. Potem znajdziesz łowcę niewolników Ibn Asla i...
— Aha, więc przyznajesz, że to z nim wszedłeś w styczność.
— Nie przyznaję niczego i niczego nie dowiesz się ode mnie. Chciałem ci tylko dowieść, że nie możesz być przyjacielem moich wrogów, nie będąc równocześnie moim wrogiem. I tak już dowiedziałeś się ode mnie za wiele i jeśli się rozstaniemy, możesz być dla mnie bardziej niebezpieczny, niż ktokolwiek drugi. Namyśl się jeszcze raz, czy trwasz przy swojem postanowieniu.
— Nie potrzebuję namysłu.
— A więc postanowienia nie zmienisz?
— Nie.
— Dobrze, rozstańmy się zatem. Bardzo żałuję, żem cię tylu dobrodziejstwami obsypał.
Z twarzy Nassyra zniknęła teraz dobroduszna, uczciwa otwartość, a na jej miejscu wystąpiła mina groźnej nienawiści. Nie ulegało wątpliwości, że odtąd będzie moim nieubłaganym wrogiem.
— Obsypałeś mię dobrodziejstwami? — zapytałem spokojnie. — Jadłem i spałem u ciebie, bo prosiłeś