Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Możesz to uczynić choćby i zaraz. Już wstał; widziałem go przed chwilą, klęczącego przed chatą i odmawiającego modlitwę poranną.
Pokazałem mu chatę, a porucznik bezzwłocznie poszedł we wskazanym kierunku. Wielbłąd jego klęczał w mojem pobliżu. Było to wspaniałe, bardzo drogie zwierzę, maści koloru mysiego, a posiadało wszystkie cechy doskonałego wierzchowca. Skąd on ma takiego wielbłąda? Osobniki tej rasy przebywają w jednym dniu bez zatrzymania się nawet sto kilometrów. W dodatku było to zwierzę znakomicie wytresowane, gdyż kiedy je pogłaskałem, spojrzało na mnie przychylnie swemi wielkiemi oczyma, a nie uniosło się zwykłą złośliwością wielbłądów, które obcych kąszą, kopią, a nawet opluwają. Byłem jeszcze zajęty zwierzęciem, kiedy Selim ukazał się we wrotach, a ujrzawszy mnie, przystąpił zaraz i powiedział:
— Effendi, słyszałem bardzo, bardzo złe rzeczy i dlatego miałbym wielką prośbę do ciebie. Czy mi ją spełnisz?
— Cóż takiego?
— Czy prawda, że poróżniłeś się z Muradem Nassyrem?
— Kto ci to powiedział?
— On sam dał mi to do poznania, gdyż mi surowo mówić z tobą zabronił.
— I dlatego przychodzisz zaraz jako jego wierny marszałek do mnie i przekraczasz dany ci zakaz.
— Tak, czynię to, gdyż wiesz, że ciebie więcej miłuję, niż jego.
— Jakąż masz do mnie prośbę?
— Nie chcę być już dłużej u Murada Nassyra.
— Dlaczego? Czy ci u niego nie dobrze? Czy jesteś z niego niezadowolony?
— Dobrze mi i jestem zadowolony, ale od wyjazdu z Sijut mówi bez przerwy o rzeczach, które mi się nie podobają.
— O jakich rzeczach?