— Jestem jeszcze w jego służbie, więc nie wiem, czy mogę zdradzić.
— Czy masz może na myśli handel niewolnikami?
— Słusznie, bardzo słusznie! A więc i ty już wiesz, że Murad jest handlarzem niewolników?
— Pewnie, że wiem.
— Więc nie jestem zdrajcą, kiedy o tem z tobą rozmawiam. Murad żąda odemnie, żebym pozostał w jego służbie. Jeśli to uczynię a pochwycą nas, może być ze mną źle.
— A zatem znowu się boisz?
— Bać się? Nie. Wiesz, że jestem największym bohaterem pustyni i pragnę przy odpowiedniej sposobności zginąć śmiercią bohaterską, nie chciałbym jednak, aby mię powieszono jako handlarza niewolników.
— Masz zupełną słuszność.
— Jeżeli i ty jesteś tego zdania, opuszczam natychmiast służbę; cóż jednak pocznę z sobą? Gdybym cię tak nie miłował, decyzya byłaby łatwa, ale ja, effendi, nie chciałbym się z tobą rozstać. Jeżeli pozwolisz, to pewną kwestyę przedłożę twojej rozwadze.
— Mów dalej!
— Wszyscy wiedzą, że jesteś rozumnym człowiekiem; znasz wszystkie gałęzie wiedzy i przenikasz głębie wszystkich tajemnic, ale masz przecież błąd jeden.
— Jaki?
— Brak ci służącego, jakim ja jestem. Darzonoby cię szacunkiem dziesięć razy większym, niż dotychczas, gdyby wiedziano, że stoję u twego boku.
— Chciałbyś więc zostać u mnie?
— Tak, effendi.
— To niemożebne, gdyż niepodoba mi się twoja nieustanna waleczność. Może mię ona łatwo uwikłać w jaką krwawą sprawę.
— Już ty się o to nie bój, effendi! Jeśli w mojej przelewającej się odwadze rozpoczynam z kim walkę, to sam ją kończę; pod tym względem znasz mnie
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/337
Ta strona została przepisana.