— Przysyła ci nietylko wielbłąda, ale zarazem i prośbę, którą ci mam przedłożyć. Czy gotów jesteś jej wysłuchać?
— I owszem.
— Byłeś już nieraz w pustyni i umiesz odczytywać tropy ludzi i zwierząt. Polecił mi więc, abym ci się zapytał, czy...
Utknął w środku zdania, bo oto w pobliżu bud składowych ukazało się kilku Beduinów z wielbłądami. Pochodzili zapewne z niedalekiej okolicy i chcieli może siebie i zwierzęta wynająć. Murad Nassyr zobaczył ich z podwórza i wyszedł, ażeby z nimi pomówić. Ponieważ siedzieliśmy właśnie w bramie tuż pod murem, nie zauważył nas, więc minął i skinął na swoich ludzi, żeby szli za nim. Zaledwie porucznik rzucił nań okiem, zamilkł i jął mu się przypatrywać posępnie badawczym wzrokiem.
W tej chwili odwrócił się gruby Turek i nas zobaczył. Porucznik podniósł się, stanął w samym środku wejścia, aby Nassyrowi zastąpić drogę i rzekł:
— Zdaje mi się, żeśmy się już kiedyś widzieli.
— Ja ciebie? Nigdy! — odrzekł Turek dumnie, rzucając na porucznika wzgardliwe spojrzenie, przyczem widać było, że mówił prawdę.
— Być może, że ty mnie nie zauważyłeś, ale ja ciebie widziałem.
— To mi obojętne. Mnie wielu ludzi widziało. Zresztą nie miałem i nie mam z tobą nic do czynienia. Puszczaj mnie!
— Zaczekaj jeszcze chwileczkę. Chciałbym z tobą pomówić. jak się nazywasz?
— Zapytaj się o to, kogo chcesz; ja nie mam obowiązku ani ochoty odpowiadać na twoje pytania.
— Mylisz się! Czy wiesz, kto to jest reis effendina?
Twarz Turka drgnęła, a spojrzenie na mówiącego, który miał na sobie zwykły strój Nubijczyka, było teraz całkiem inne, niż przedtem.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/340
Ta strona została przepisana.