Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/342

Ta strona została przepisana.

— Nie.
— To szczególne. Taki handlarz jak ty, miałby nie znać tej miejscowości? To wydaje mi się podejrzane. Nie dawniej jak przed rokiem wieziono Nilem niewolników z Karanak do Kauleh; miano ich sprowadzić do Messalamie. Statek wpadł jednak w nasze ręce i handlarzom odebraliśmy nieszczęśliwych niewolników. Przywódca, który nam umknął, był tak podobny do ciebie, jak jedna kropla wody do drugiej. Pytałem jednego z pojmanych o twoje imię, a on podał je, lecz brzmiało całkiem inaczej, niż obecne.
— To dowodzi przecież, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
— To może także dowodzić, że nosisz rozmaite nazwiska. Widziałem wówczas twarz twoją i dotąd nie zapomniałem, jak wygląda.
— Panie, ja jestem uczciwym handlarzem! Może to poświadczyć także ten effendi, obok którego siedzisz. Zapytaj go, on zna mnie dobrze i nawet ze mną chce jechać do Chartumu.
Ze strony Murada było to zuchwalstwo.
— Czy to prawda? Znasz go? — zapytał mię porucznik.
— Znam go pod tem nazwiskiem, jakie ci podał.
— Czy mówił z tobą o łowach na niewolników?
— Tak jest; wczoraj wieczorem.
— Co powiedział?
— Chciał mi dać siostrę za żonę, jeślilbym zechciał dopomóc mu w handlu niewolnikami.
— Opowiedz to obszernie, effendi!
Usłuchałem wezwania, gdyż nie widziałem powodu, dla którego miałbym milczeć na korzyść Turka, lub nawet kłamać. Murad zacisnął zęby i patrzył na mnie wzrokiem, mówiącym wyraźnie, że przy sposobności zemści się na mnie krwawo.
— No i cóż ty na to? — zapytał go porucznik, kiedy skończyłem.
— Miałem bardzo słuszny powód, aby mu to