powiedzieć. Ten effendi, który nic nie umie i grosza w kieszeni nie ma, chciał mnie zmusić, żebym go z sobą zabrał jako towarzysza podróży. Z Sijut aż tu kosztował mnie mnóstwo pieniędzy i żeby się go pozbyć, udałem przed nim, że jestem handlarzem niewolników. I ten środek istotnie pomógł, bo zląkł się i rozstał się ze mną.
— Przedtem twierdziłeś, że on chce z tobą jechać do Chartumu.
— Powiedziałem to chyba przez nieuwagę. Widocznie o czem innem wtedy myślałem.
— Jesteś mi bardzo podejrzany. Czy możesz udowodnić mi, że jesteś rzeczywiście Muradem Nassyrem z Nif?
— Tak, mam przy sobie dwa paszporty, jeden sułtana, a drugi kedywa.
— Pokaż mi je?
— W takim razie bądź łaskaw pofatygować się do moich komnat.
Porucznik wszedł z nim do kanu, a kiedy po jakimś czasie powrócił, oznajmił mi z niechęcią:
— Qba paszporty w najpiękniejszym porządku; jedzie z siostrą do Chartumu. Zbadałem jego rzeczy i nic mu nie mogę zarzucić, choć pewien jestem, że to ten sam handlarz niewolników, którego przed rokiem widziałem.
— A ja mógłbym przysiąc, że współudział w handlu proponował mi zupełnie seryo.
— I ja jestem tego samego zdania, mimo to jednak muszę go puścić wolno, co prawda tylko na dzisiaj. Będziemy już nad nim czuwali. A teraz mówmy dalej o tem, o czem rozmawialiśmy przedtem.
— Nie tutaj; przeszkadzają nam zanadto. Każ swego hedżina sprowadzić do kanu, a my chodźmy nad rzekę, gdzie będziemy sami i nikt nas nie podsłucha.
Zgodził się na moją propozycyę, oddał wielbłąda chandżemu a my ruszyliśmy nad wodę. Ujrzałem łódź z jednym wioślarzem, płynącą szybko w górę rzeki.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/343
Ta strona została przepisana.