Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/348

Ta strona została przepisana.

— W takim razie mam ci jeszcze coś dać od emira. Allah tak zrządził, że człowiek nie może żyć bez pieniędzy. Nawet w pustyni mogą się przydać. Emir polecił mi więc oddać ci tę kasę, którą możesz rozporządzać wedle swojego uznania. Przedewszystkiem masz sobie tutaj kupić, czego ci tylko potrzeba.
Podał mi skórzaną sakiewkę, napełnioną egipskimi talarami (sijal mosri) i egipskiemi półfuntowemi złotówkami. Suma wynosiła około tysiąc franków. To mogło wystarczyć aż nadto na kilka tygodni, zwłaszcza, że dowiedziałem się, iż żołnierze zaopatrzeni są we wszystko, czego mogą potrzebować. Bez wahania pieniądze przyjąłem, przyczem jednak zauważyłem:
— Na razie nie mam żadnych potrzeb i zużyję pieniądze dla was w razie potrzeby a potem przedłożę emirowi rachunek. Kiedy wyruszamy?
— Kiedy ci się podoba. Chciałbym tylko przedtem napoić wielbłąda. Od dwu dni nie dostał wody.
— Nie dostanie jeszcze przez dwa dni a kto wie, czy nawet nie dłużej.
— Czemu, effendi?
— Bo chcę odkryć tajemne studnie na pustyni.
Rzucił na mnie spojrzenie, po którem poznałem, że mojej odpowiedzi nie pojął i rzekł, potrząsając znów głową:
— Nie rozumię cię, effendi! By się ukrywać, musimy unikać studni, więc nasze wielbłądy muszą znosić pragnienie. Tu znajdujemy się nad brzegiem Nilu, więc powinienbyś skorzystać ze sposobności i obficie swoje zwierzę napoić.
— A ja tymczasem ani kropli dać mu nie myślę.
— Czy to nie okrucieństwo? Czy religia chrześcijańska nie nakazuje wam dbać o zwierzęta?
— Nasza religia jest o wiele przychylniejsza dla zwierząt niż wasza, ale lepiej, żeby jeden wielbłąd znosił pragnienie, jeżeli przez to wielu ludzi można od cierpień uchronić. Skoro tylko się dowiem, jakie plany ma Murad Nassyr, wyruszymy w drogę. Jakże jednak