Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Tydzień, i przyznaję się panu otwarcie, że byłbym się za kilka dni wyprowadził, gdybym był pana nie znalazł, gdyż spodziewam się, że pan ducha wypędzi!
— To bardzo szczere wyznanie i jestem panu za nie wdzięczny. Wdzięczność tę okażę w ten sposób, że odpowiem wszelkim pańskim oczekiwaniom. Mam nadzieję tak przekonywująco z duchem porozmawiać, że już nigdy nie wróci.
— Allah, wallah, Tallah! zawołał przerażony. — Nie bierz się pan do tego. On wróci, choć nie będzie z panem rozmawiał.
— Tak pan sądzi?
— Tak. Sama obecność pana sprawi, że on już nie wróci.
— Sądzisz pan, że boi się mnie tak bardzo?
— To nie, ale... effendi, nie wź mi za złe tego, że powiem otwarcie!
— Nie. Mów pan śmiało.
— Z tamtych książek poznałeś pan, że major był pod koniec życia bardzo pobożnym człowiekiem. Z tego można wnosić na pewne, że i duch jego pobożny. Upiór wierzący zaś i bojący się Allaha i proroka, z pewnością będzie unikał domu, w którym mieszka niewierny, chrześcijanin.
— Aha! — roześmiałem się. — To z pana chytry człowiek. Dlatego to dałeś mi pan bezpłatne mieszkanie?
— Nie tylko dlatego, raczej z tego powodu, że słyszałem wiele o panu i życzę sobie, żebyś mi pan towarzyszył. Zechciej pan wejść w moje położenie! Ten dom jest jedynem odpowiedniem mieszkaniem dla mnie i mojej siostry i jeśli będę musiał opuścić go z powodu widma, to nie znajdę drugiego, odpowiadającego w tym stopniu naszym potrzebom. Dlatego to jesteś mi pan gościem tak miłym, gdyż wiem, że zmarły major nie wejdzie do domu, dopóki się pan w nim znajduje. Siostra jest w śmiertelnym strachu i chce się wynosić, a służba powiedziała