Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/356

Ta strona została przepisana.

Skręciliśmy najpierw na drogę, wiodącą ku południowemu wschodowi, a potem zwróciliśmy się wprost na południe. Jechaliśmy chorem, to jest łożyskiem rzecznem, którem woda płynie tylko w porze deszczowej. Okolica była dzika i pusta, po bokach wznosiły się tylko nagie skały, a nasze wielbłądy stąpały po ostrem, nieurodzajnem kamienisku.
Pierwsza część szlaku pustynnego wiedzie przez teren górzysty, właściwa pustynia piaszczysta zaczyna się dopiero w trzecim dniu drogi; nazywa się ona Bahr bela mah, to znaczy: morze bez wody. Z nazwą tą spotykałem się dosyć często na Saharze i po drugiej stronie morza Czerwonego, a posługują się nią Arabowie, Beduini, Berberyjczycy i Tuaregowie.
Zwierzęta nasze szły dzielnie pomimo złej drogi. Kłus wielbłąda jest bardzo wydatny, a na dłuższą metę nie dorówna mu nawet prawdziwy biegun arabski. To też po upływie dwu godzin zobaczyliśmy przed sobą ciągnącą zwolna karawanę Murada Nassyra. Kiedy mię zobaczył, zdziwił się mocno, ja zaś przejeżdżając mimo, zawołałem do niego:
— Znowu masz przyjemność widzieć się ze mną, możesz mnie teraz zdruzgotać!
Odpowiedział przekleństwem. Selim zatrzymał się przy nim i powiedział:
— Nie osiągniesz swego celu, lecz zginiesz w pustyni, gdyż nie jestem już twoim obrońcą.
— ldź do dyabła! — huknął nań jego pan dawny.
— Może cię tam zastanę, kiedy mię nieszczęście tam wtrąci.
Kiedyśmy zniknęli Turkowi z oczu, skręciliśmy z drogi na prawo, aby trafić na ludzi, których tam porucznik zostawił. Nie był on bywalcem w pustyni, więc mógł się pomylić co do kierunku, ale bardzo różnorodne kształty skał dostarczyły mu tak wyraźnych wskazówek, że trudno było zabłądzić. Kiedy z nim rozmowę na ten temat zacząłem, rzekł:
— W tych stronach zabłądzić chyba nie można.