Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/366

Ta strona została przepisana.

zostawia się go na pustyni, rozdzieliwszy jego ładunek pomiędzy inne wielbłądy. Zwierzę żyje, lecz nie ma siły podnieść się z ziemi. Leży więc tak przez całe dnie, poruszy jedną nogą, to drugą, podniesie głowę od czasu do czasu, a dokoła niego siedzą sępy i kruki i czekają, dopóki zwolna nie zginie, by go potem rozszarpać. Mieszkaniec pustyni przechodzi nieczule obok takich biednych zwierząt, tylko wielbłądy jego, widząc swój przyszły los, ryczą płaczliwie. ilekroć podobnego kalekę na pustyni spotkałem, skracałem zawsze kulą jego cierpienia. Kruki i sępy obgryzają mięso do samych kości, a szkielety, bielejąc w słońcu, wskazują drogę, którą karawana iść musi. Czasem widać obok drogi kilka kamieni położonych jeden na drugim. To miejsca, w których pochowano człowieka zmarłego na pustyni.
Na naszej drodze nie spotkaliśmy ani jednego takiego znaku śmierci, ponieważ posuwaliśmy się naprzód nie szlakiem karawanowym, ale dziką pustynią. W kierunku pomylić się nie mogłem, a nawet kompas był mi zbyteczny. Rzut oka na zegarek i na stan słońca wystarczał najzupełniej. W nocy oryentują się podróżni według gwiazd, zwłaszcza południowego krzyża, ponieważ jednak ten gwiazdozbiór wcześnie zachodzi, zdarza się, że i najlepszy przewodnik zabłądzi.
O zachodzie słońca byliśmy opodal wioski Serah, położonej nad Nilem. Zatrzymaliśmy się tutaj, aby nieco wypocząć. Jechaliśmy tak szybko, żeśmy przebyli dwa razy tyle drogi, jaką wielbłąd przeciętnie przebywa.
Wieczerza nasza składała się z daktyli i wody. Musieliśmy się tem zadowolić, gdyż na naszej samotnej drodze nie było gnoju wielbłądziego i nie mieliśmy materyału na rozpalenie ogniska.
Moi trzej towarzysze nie byli przyzwyczajeni do takiej pospiesznej i nużącej podróży, ani wogóle do jazdy na wielbłądach, więc czuli bardzo zmęczenie. Porucznik był za dumny, by się przyznać do tego, Ben Nil także siedział cicho, tylko Selim głośno lamentował.