Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/369

Ta strona została przepisana.

miałem tak poparzone, że mi w kilku miejscach skóra z nich zlazła. Kiedy jednak człowiek raz uznał jakąś konieczność, powinien wytężyć wszystkie siły, ażeby jej zadość uczynić.
Pod wieczór wynurzył się przed nami łańcuch pagórków, ciągnący się w poprzek naszego kierunku. Nie pomyliłem się, sądząc, że to szereg wzgórz, biegnący od Dar Sukkot w poprzek pustyni nubijskiej. Do niego to należą skały, wśród których leży Bir Murat. Należało teraz więcej, niż dotąd, mieć się na baczności. Rozglądałem się wciąż za śladami, a równocześnie przypatrywałem się wzgórkom, by z ich kształtów i położenia wywnioskować, w której stronie może znajdować się studnia.
Nagle zatrzymał się mój wielbłąd i jął wciągać powietrze nozdrzami, poczem zwrócił się w prawo i popędził, co mu sił starczyło. Poczuł on wodę, więc puściłem mu uzdę jak najwolniej, aby mu nie przeszkadzać.
Reszta wielbłądów pomknęła z tą samą szybkością, aż piasek wzlatywał chimurami po jednej i drugiej stronie. Wjechaliśmy pomiędzy dwa pagórki, połączone w dali trzecim tak, że tworzyły z trzech stron zamkniętą kotlinę. Po kilkudziesięciu krokach mój wielbłąd zatrzymał się i chciał kopać przedniemi nogami. Zeskoczyłem z siodła, nie kazawszy mu przedtem uklęknąć, pochwyciłem go za głowę i wstecz szarpnąłem. Bronił się, rzucał, ryczał, kopał i kąsał, ale napróżno; musiał się cofnąć, poczem nałożyłem mu pęta tak ciasno, że nie mógł się ruszyć z miejsca. Wściekły z powodu mojego oporu, rzucił się na ziemię i legł na niej bez ruchu, jak nieżywy. Tę samą biedę miałem z trzema innemi zwierzętami, chociaż wczoraj napiły się do syta.
Towarzysze moi ożywili się naraz. Widzieli, że jazda na dziś skończona, a to wróciło im siły i ochotę do życia.
— Effendi, miałeś rzeczywiście słuszność — rzekł porucznik pełen radości. — Sądząc po zachowaniu się wielbłądów, musi tu być woda.