tego specyału, tu jednak na pustyni musieliśmy się nim zadowolić.
Towarzysze moi byli widocznie przekonani, że tu nad studnią chcę pochwycić łowców niewolników, gdyż porucznik zapytał mnie podczas śniadania:
— Effendi, twoje obliczenie było rzeczywiście słuszne. Jestem pewien, że ta studnia leży na drodze z Bir Murat do wyspy Argo. Jeśli rozbójnicy przejdą tam rzeczywiście przez Nil, muszą nam tu wpaść w ręce. Zaczekamy tu na nich spokojnie i wygodnie, a gdy nadejdą, to...
— Czy sądzisz rzeczywiście, że tak wygodnie będziemy na nich czekali?
— Tak.
— Jeśli nadejdą, to prawdopodobnie w znacznej liczbie, a nas jest czterech. Ja się wprawdzie nie boję, ale i tak walki z nimi podjąćbyśmy nie mogli i musielibyśmy się cofnąć, zanimby nas zauważyli.
— Dokąd?
— Do naszych żołnierzy, którzy dzisiaj wieczorem przybędą do Dżebel Mundar. Mamy tam pół dnia drogi. Zresztą nie będziemy dziś jeszcze łączyć się z żołnierzami; nie jesteśmy jeszcze u celu.
— Jeszcze nie? Dokądże dążysz?
— Na południe. Dotychczas nie natknęliśmy się na żadne ślady, więc nie jest wykluczone, że rozbójnicy weszli w pustynię dalej na południe. Trzeba wszystko zbadać, co tylko można, bo przecież byłoby to grzechem nie do darowania, gdybyśmy się naprzykład dowiedzieli, że kiedy siedzieliśmy tutaj spokojnie, oni przeszli do Dżebel Daraweb i Bir Abza! Musimy więc natychmiast ruszać dalej!
— Allah! Przyznam ci się, że nie wytrzymam już takiej jazdy.
— Ja także nie! — zawołał Selim. — Ja już dalej nie jadę.
Ben Nil milczał. I on nie czuł się lepiej, aniżeli tamci dwaj, mimo to jednak był gotów mnie posłuchać.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/372
Ta strona została przepisana.