Żal mi było zacnego chłopca, gdyż czekała nas jazda znacznie uciążliwsza od wczorajszej. Tamci dwaj byliby mi w drodze tylko przeszkodą. Po namyśle jednak postanowiłem ich wszystkich zostawić na posterunku przy studni i jechać dalej bez ich towarzystwa.
Kiedy im to oznajmiłem, zgodzili się, tylko zaniepokojony, wierny Ben Nil zapytał:
— Effendi, czy nie byłoby lepiej, gdybym z tobą pojechał? Mógłbyś wpaść w niebezpieczeństwo, w którem jeśli taka wola Allaha, mógłbym ci oddać jaką usługę.
— Jeśli Allah zechce, to i bez twej pomocy uniknę niebezpieczeństwa. Trzeba, abyście jeden dzień wypoczęli zupełnie i dlatego wszyscy trzej tu zostaniecie, zwłaszcza, że jestem pewien, że łowcy niewolników tędy właśnie przejdą. I ja chętnie zostałbym razem z wami, lecz ostrożność nakazuje mi wziąć pod rozwagę jeszcze inne możliwości.
— A cóż będzie, jeśli ci się jakie nieszczęście przytrafi? Nie będziemy ci mogli dopomóc, nadto nie będziemy wiedzieli, co sami mamy czynić.
— Jeśli jutro w południe nie będzie mnie jeszcze tutaj, to...
— Na tak długo chcesz jechać?
— Nie wiem jeszcze, jak daleko pojadę, w każdym razie jeślilbym do tego czasu nie wrócił, pospieszycie do żołnierzy i podążycie na południe, gdzie natkniecie się na trop rozbójników. Ja nie wrócę tylko w takim razie, gdy się spotkam z tymi ludźmi, no i gdy mię spotka przytem jakie nieszczęście.
— Niech Allah do tego nie dopuści! Zaczynam się lękać o ciebie efiendi. Wolę ci towarzyszyć.
— Nie bój się! Jestem pewien, że mi się nic złego nie stanie, a twoje ramię potrzebniejsze raczej tutaj, niż przy mnie. Musicie tylko baczną zwracać na wszystko uwagę. Tu nad studnią macie cień i nie mam nic przeciw temu, żebyście tu spoczywali. Jeden z was jednak musi być zawsze na wzgórzu, na którem spałem, ażeby wypatrywać na południowy zachód. Jeśli zoba-
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/373
Ta strona została przepisana.