Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/374

Ta strona została przepisana.

czycie zbliżających się rabusiów, wskoczycie czemprędzej na wielbłądy i pospieszycie do żołnierzy. Macie się potem cofnąć i łotrów wolno przepuścić.
— W takim razie uciekną.
— Nie chcę, żebyście ich atakowali bezemnie. Oni pojadą w każdym razie do Bir Murat, a tam pochwycimy ich, po moim powrocie.
— A jeśli tam zabawią krótko?
— To ruszymy za nimi. My prędzej pojedziemy, aniżeli transport niewolników, więc ich w każdym razie doścignąć zdołamy. A zatem, jeśli was jutro w południe tutaj nie znajdę, będę was szukał przy żołnierzach.
Podnosili wprawdzie różne wątpliwości, jednak zgodzono się wkońcu na wszystkie moje postanowienia. Ponieważ wielbłąd mój miał się dzisiaj podwójnie wysilić, otrzymał podwójną porcyę prosa murzyńskiego i kilka garści daktyli. Przymocowawszy wór z wodą za siodłem, nakazałem pozostającym jeszcze raz, żeby uważali na wszystko i wsiadłem na mojego hedżina. Była godzina ósma rano, kiedy odjechałem od studni.
Ruszyłem znowu, jak poprzednich dni, wprost na południe. Niebawem zniknął północny łańcuch gór i dokoła mnie rozlegało się tylko bar bela mah, morze bez wody. Jeśli pustkowie przygnębia podróżnego nawet wtedy, kiedy drogę odbywa w towarzystwie drugich, to w wyższym jeszcze stopniu przygnębiająco wpływa na samotnego, który czuje się małym, bezsilnym i nędznym robakiem, wobec natury potężnej i groźnej, zwłaszcza tą swoją jednostajnością i niepłodnością. Doznawałem niekiedy wrażenia, jakby się pustynia wznosiła, a niebo zniżało i że nie długo będę zmiażdżony wraz z mym wielbłądem. Ponieważ wokoło najmniejszego znaku życia nie było widać, chciałem to życie słyszeć przynajmniej i zacząłem gwizdać, jak bojaźliwi chłopcy, kiedy się boją w ciemności. A jednak dokoła mnie było tak jasno.
Mój wielbłąd nastawił uszy i zdwoił szybkość.