Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— A cóż ty wtedy zrobiłeś?
— To, co powinienem był zrobić, effendi. Moja namiętność do wszystkiego, co śmiałe i zuchwałe pchała mnie wprawdzie naprzód, ale poznałem, że było już zapóźno rzucić się na przeciwników. Uciekłem się więc do mojego rozsądku i powiedziałem sobie, że moje wmięszanie się w tę sprawę nie przyniosłoby towarzyszom pożytku, ale raczej szkodę. Postanowiłem więc siebie oszczędzić, ażeby potem móc pospieszyć towarzyszom z tem pewniejszą pomocą. Zresztą musiał i tu także ktoś zostać, ażeby ciebie o wszystkiem zawiadomić, a tylko ja mogłem to zrobić. Czy miałem słuszność, effendi?
— Czy miałeś słuszność? Nie wiem. To jedno prawda, że twoje myśli były nadzwyczaj chłodne i rozważne. Opowiadaj dalej!
— Nie zauważono mnie. Popędziłem więc drugą stroną wzgórza na dół. Ty wiesz, jak umiem biec, gdy idzie o obronę moich towarzyszy.
— Tak, okazałeś to już nieraz.
— Udałem się więc na ten wzgórek, z którego widziałeś mnie schodzącego.
— Nieudałeś się, lecz pędziłeś tam, jak ścigany szakal.
— Oczywiście, że szedłem szybko, jak tylko było można, gdyż chodziło o ocalenie przyjaciół. Ukryłem się tam po drugiej stronie wzgórza, gdzie nie mogli mnie zauważyć. Potem widziałem tych łotrów, odjeżdżających z obydwoma jeńcami.
— Czy byli skrępowani?
— Prawdopodobnie, ale widzieć tego nie mogłem, gdyż oddalenie wynosiło przeszło tysiąc kroków. Zauważyłem tylko, że gromadka składała się z sześciu jeźdźców i dwu luźnych wielbłądów. Potem czekałem oczywiście na ciebie. Nareszcie zobaczyłem jeźdźca, który zsiadłszy z wielbłąda, zbliżał się ostrożnie do studni. Nie mogłem rozpoznać rysów jego twarzy, lecz odzież i postawa kazały się domyśleć, że to ty jesteś. Zszedłem i zobaczyłem cię na wzgórku i wkrótce twoje