Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/385

Ta strona została przepisana.

— Milcz. Wiesz już dawno, co myślę o twojej odwadze. To też cieszę się bardzo, że nie mogę cię zabrać ze sobą, bo znowubyś wszystko zepsuł. Ja za tymi ludźmi pojadę, a ty nadejdziesz piechotą.
— To niemożebne, effendi! W jakiż sposób zdołam ciebie doścignąć?
— Nic łatwiejszego. Ci zbóje odjechali przed godziną, za dwie godziny ich dogonię i zaczekam potem na ciebie.
— Więc razem będziemy z nimi walczyli?
— Nie bądźże taki głupi! Zanim ty nadejdziesz, ja się z nimi już z pewnością rozprawię. Chcąc dotrzeć do tego miejsca, w którem ja ich doścignę, będziesz musiał iść szybko przez pięć godzin. Nie mam ani czasu, ani ochoty czekać na ciebie zbyt długo, zresztą nie wątpię, że będziesz się spieszył. Chwaliłeś się szybkością i wytrwałością swoich nóg, pokaż więc teraz, że na tę pochwałę zasługują.
Kiedy, wypowiedziawszy te słowa, wsiadałem na wielbłąda, odezwał się Selim płaczliwie:
— Więc odjeżdżasz rzeczywiście bezemnie? Jak możesz zostawiać mnie samego w pustyni?
— Ja się wprawdzie nie boję, ale może lepiej będzie, jeżeli siądę za tobą i razem z tobą pojadę?
— Dobrze — odrzekłem złośliwie — ale zapowiadam ci z góry, że wjadę w sam środek nieprzyjaciół i nie cofnę się przed ranami, a choćby i śmiercią, byle tylko towarzyszy ocalić. Wrogowie będą się bronili.
Selim namyślił się chwilkę i rzekł:
— I ja nie lękam się ani ran ani śmierci, ale wobec tego, że wielbłąd, dźwigając mnie i ciebie, nie będzie mógł biec dosyć prędko i nieprzyjaciele gotowi ci umknąć, jedź już sam, byle prędzej, ja zaś za tobą nadejdę, jak będę mógł najrychlej.
— Dobrze! — roześmiałem się. — Jesteś rzeczywiście niepoprawny. Trzymaj przynajmniej broń w pogotowiu, bo tu są lwy i pantery.