Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/388

Ta strona została przepisana.

— My jesteśmy także podróżnymi i przybywamy z Dar Sukkot.
— Serce twoje jest studnią łaskawości, a uprzejmość twoja przynosi ulgę mej duszy.
Mówiąc te słowa usiadłem, ale tak, abym miał przeciwników na oku. Poszedł za moim przykładem i usiadł także, zwrócony plecami do jeńców. Słowa moje zdziwiły go. Nie wiedział, co miałem na myśli, więc rzekł:
— Nie rozumię twoich słów. Dlaczego mówisz o łaskawości?
— Ponieważ nie chcesz zdradzić przede mną swojej wysokiej godności i poniżasz się, jak Harun al Raszyd, który niegdyś w stroju żebraka przechodził ulicami Bagdadu.
— Mylisz się, nie jestem sułtanem, ani emirem.
— Tak, ale zapewne wysokim urzędnikiem wicekróla, któremu niechaj Allah pięćset lat żyć dozwoli.
— Skąd twoje przypuszczenie?
— Widzę jeńców u ciebie i wnoszę stąd, że jesteś menur el insaf[1]. Cóż to za zbrodniarze ci ludzie, którzy ci w ręce wpadli?
— Nie jestem wcale menurem, mimoto jednak te psy, których związałem, nie zobaczą Kahiry, lecz umrą wkrótce, ponieważ zamordowali jednego z moich towarzyszy. To złodzieje i rozbójnicy. Zresztą cóż cię oni obchodzą. Powiedz mi raczej, jakie jest twoje życzenie?
— Z największą przyjemnością, bo właśnie po to przybyłem, aby ci je przedłożyć.
— Mnie? A skądże wiedziałeś, gdzie mnie masz szukać.
— Powiedziały mi to twoje ślady.
— Gdzie się na nie natknąłeś?

— Przy mojem obozowisku, przez które przejechaliście w czasie mojej nieobecności.

  1. Urzędnik sprawiedliwości.