Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/391

Ta strona została przepisana.

Taki jest zwyczaj pustyni. Według niego jesteśmy obydwaj wolni i możemy się rozejść i żadnemu z nas nie wolno drugiego zatrzymywać. Czy chcesz znieważyć świętość tego zwyczaju.
— Tak zdrożnych zamiarów nie miałem. Chciałem z tobą pomówić uprzejmie i wszelka myśl o podstępie była odemnie daleko; kiedy jednak zacząłeś mnie lżyć i chciałeś swych ludzi przywołać, sam złamałeś obyczaj pustyni i dałeś mi tem samem zupełną swobodę postępowania.
— Więc puść mnie!
— Pierwej z tobą pomówię.
— Nie chcę nic słyszeć!
— No to idź!
— A ty tymczasem strzelisz do mnie, kiedy odchodząc, odwrócę się do ciebie plecami.
— Nie obawiaj się tego, bo jestem chrześcijaninem, a nie skrytobójcą. Ale powiadam ci, że mi moich służących masz zwrócić, bo w przeciwnym razie z miejsca ci się ruszyć nie dozwolę.
— W jaki sposób zmusisz mię do ich wydania? Jeżeli zobaczę jeden krok nieprzyjacielski z twojej strony, każę ich zabić.
— Czyń, co ci się podoba!
— Słowa twoje brzmią, jak słowa władcy, ale nas nie powstrzymają ani chwili.
— W takim razie kule moje zatrzymają was dłużej, aniżeli przypuszczasz. Kto z was opuści miejsce, na którem stoi, pierwej, zanim mi służących zwrócicie, grób swój tu znajdzie.
— Ty sam za kilka chwil będziesz trupem.
Odszedł powoli, wsiadł na wielbłąda i pojechał do swoich. Wierzył widocznie w uczciwość mojego słowa, gdyż nie odwrócił się ani razu, choć mogłem łatwo wpakować mu kulę w serce.
Nie byłem bardzo dumny z przebiegu naszej rozmowy, bo bądź co bądź położenie pojmanych było teraz jeszcze gorsze, niż przedtem. Teraz już