Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/394

Ta strona została przepisana.

wymagam bezwarunkowego posłuszeństwa. Broń wasza zostanie tutaj, ażebyście nikomu szkodzić nią nie mogli. Sam ją wam odbiorę. Ręce do góry! Jeśli nie, strzelam.
Z wyjątkiem dowódcy, wszyscy trzej poszli zaraz za moim rozkazem, on jednak sięgnął ręką za pas i zawołał:
— Na proroka, tego za wiele! Nie powiesz, żeby...
Nie skończył zdania; chwycił pistolet, lecz w tejże chwili dostał kulą w rękę.
— Ręce w górę! — huknąłem nań groźnie.
Słyszałem zgrzyt jego zębów, lecz był posłuszny. Trzymając w prawej broń gotową do strzału, wydobyłem im wszystko z za pasów, rzucając noże i pistolety za siebie.
— A teraz jeszcze jedno. Życzyłeś mi potępienia i nazwałeś mnie giaurem; teraz żądam, żebyś poprosił mnie o przebaczenie i powiedział „samih’ni*, przebacz mi. Jeżeli nie usłuchasz, kulą w łeb dostaniesz.
Zwróciłem wylot lufy ku niemu. Zaczął się krztusić, przełykać ślinę, słowo przeproszenia nie chciało wyjść mu z gardła, wreszcie jednak przemógł się i przeprosił; z jego twarzy wyczytałem, że go to niezmiernie wiele kosztowało.
— No jesteśmy gotowi, ale posłuchajcie jeszcze na koniec mej rady i nigdy nie lekceważcie na przyszłość europejczyka a zwłaszcza chrześcijanina, bo w każdym razie ma nad wami przewagę. Jeśli kiedy popadniecie w jakie z nim spory, liczcie zawsze bardziej na jego dobroć, aniżeli na swoją siłę i dzielność. Chciałem się z wami uprzejmie porozumieć, wy jednak odpowiedzieliście mi szyderstwem, i teraz zbieracie plon swojego zuchwalstwa. Nie chcę badać dokładnie, czem wy jesteście, ale w każdym razie radzę wam, abyście mnie unikali i nie występowali względem mnie nieprzyjaźnie, bo w razie ponownego spotkania, całobyście z moich rąk już nie wyszli. Teraz możecie iść, gdzie wam się podoba, byle prędzej.
Odwrócili się w milczeniu i pospiesznie odeszli.